– Na czym konkretnie polega twoja propozycja? – zapytał.
Nozomi uśmiechnęła się do niego – i po raz pierwszy od długiego czasu zrobiła to szczerze. Jej entuzjazm był przedwczesny, Jaccard bowiem był wprawdzie gotów wysłuchać, co ma do powiedzenia, ale daleki od tego, by po raz kolejny porzucić Ziemię.
– Uważam, że możemy niepostrzeżenie opuścić planetę Kennedym.
– To byłby cud. Ale w porządku, załóżmy, że to możliwe. Co dalej?
– Wejdziemy w diapauzę, ustawimy kurs na Nakamurę-Amano, a potem dokończymy to, co zaczęliśmy.
– Nie znajdziemy tunelu.
– Moim zdaniem znajdziemy – odparła stanowczo. – W komputerze pokładowym są jeszcze odczyty promieniowania Czerenkowa, które odebraliśmy, gdy Håkon i Dija Udin po raz pierwszy użyli Terminala na Rah’ma’dul.
– I na tej podstawie możesz cokolwiek stwierdzić?
Skinęła głową, kompletnie zaaferowana przedstawianą wizją.
– Przez ostatnie kilka dni pracowałam nad algorytmem, który pomoże nam zlokalizować źródło promieniowania.
– Tyle tylko, że tunel będzie musiał być aktywny.
– To także da się osiągnąć.
– W jaki ludzko pojęty sposób?
– Zbombardujemy planetę odpowiednim ładunkiem cząstek.
Jaccard spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Wiemy, jakie efekty dla ośrodka ma promieniowanie Czerenkowa – ciągnęła dalej. – Polaryzuje atomy, które znajdą się na drodze poruszających się elektronów. Moim zdaniem pozostawia to ślad, który przy odpowiednim natężeniu pola magnetycznego można wykryć. I właśnie to zamierzam zrobić.
Loïc podrapał się po głowie.
– Załóżmy, że ci się uda – powiedział, nie do końca rozumiejąc, w jaki sposób chciała to osiągnąć. – Co dalej? Koncha jest niesprawna i żadne z nas nie ma pojęcia, jak inaczej sterować tunelem. Gdyby był choć Gideon…
– On także nie wiedział.
– Więc?
– Na to pytanie nie mam jeszcze odpowiedzi.
– Świetnie, Ellyse.
– Ale być może ma ją Dija Udin.
– Szczerze w to wątpię. A nawet jeśli, zabierze tę wiedzę do grobu.
Nozomi niechętnie skinęła głową, a potem zawiesiła wzrok na iluminatorze. W oddali widać było zachodzące słońce, rzucające długie promienie na kiełkującą florę. Z korytarza dobiegało ciche wycie wiatru – i nic ponadto. Jaccard poczuł się w tej ciszy nieswojo.
– Pomijasz także to, że Ingo Freed będzie doskonale wiedział, dokąd się udaliśmy – dodał. – Pogoń ruszy natychmiast.
– Nie pomijam tego.
– Więc masz rozwiązanie?
Czy raczej wydaje ci się, że je masz? – chciał dodać w myśli.
– Tak.
Loïc rozłożył ręce i skinął głową.
– Chętnie je usłyszę.
– A ja chętnie zobaczę nieco zaufania.
– Słucham?
Ellyse podniosła się i z kamiennym wyrazem twarzy ruszyła ku wyjściu. Przed progiem zatrzymała się i obejrzała przez ramię.
– Nigdy pana nie zawiodłam, majorze. I nigdy nie mam zamiaru tego zrobić. Zasłużyłam sobie chyba na to, by okazał pan trochę wiary w to, co mówię. Nie jestem roztrzęsioną osobą, która po stracie ukochanego jest gotowa chwycić się najostrzejszej brzytwy. Przeanalizowałam wszystkie dostępne dane i na ich podstawie stwierdziłam, że misja ratunkowa jest możliwa. Rozumie pan?
Również się podniósł, a potem zbliżył do niej.
– Rozumiem, ale…
– Jeśli jest pan gotów uratować człowieka, dzięki któremu przeżyliśmy proelium, proszę za mną.
Przeszli w milczeniu do maszynowni.
18
Dija Udin siedział pod gołym niebem, obserwując miriady gwiazd ponad sobą. Przypominało mu to czasy, gdy po raz pierwszy pojawił się na Ziemi. Wówczas ciała niebieskie były podobnie widoczne, bez utrudniających obserwację świateł miast i zanieczyszczenia atmosfery.
– Wasza planeta się odchwaściła – odezwał się do Stephena.
– Słucham?
– Trzymam się rolniczej nomenklatury. Tak mnie nastraja całe to odrodzenie.
– Nie rozumiem.
– To zrozum, że nadchodzi lato. A wraz z nim spulchnianie, okopywanie i gracowanie.
Ingo Freed spojrzał na niego wrogo, a Alhassan upomniał się, że nie ma do czynienia z Håkonem. Tego człowieka łatwo było urazić i należało nieustannie się pilnować. Zbyt luźny ton rozmowy mógł sprawić, że wszystko to, na co pracował przez ostatni czas, obróci się wniwecz.
Teraz siedzieli przed Yorktown, w ogródku urządzonym naprędce dla Przewodniczącego Prezydium. Za nimi powiewał niewielki baldachim, a pod stopami mieli miękką, soczyście zieloną trawę. To od tego miejsca rozpoczęto terraformację i to tu natura odrodziła się najprędzej. Po prawdzie Dija Udin sądził, że „terraformacja” to za mocne słowo – jedyne, co zrobili przybysze z Terry, to zasianie odpowiednich nasion i nawodnienie gruntu. Resztę Ziemia przygotowała im sama przez kilkaset lat nieskrępowanego przez człowieka rozwoju.
Planeta była bezpieczna i rozwijała się w swoim tempie, co teraz miało ulec zmianie. Drastycznej, jeśli cokolwiek będzie zależało od Dija Udina. Wiedział, że jest już tylko o krok od uzyskania dostępu do ansibla.
– Nie interesują mnie twoje spekulacje – odezwał się Ingo Freed, wyrywając go z przemyśleń.
– Wybacz.
Przewodniczący Prezydium skinął miłosiernie głową, a potem się podniósł.
– Zmówmy modlitwę – powiedział.
Chcąc nie chcąc Alhassan również wstał ze swojego miejsca, a potem przyklęknął obok kontradmirała. By zdobyć jego zaufanie, musiał wyrzec się swojej wiary, dopuścić się ridda i stać się murtadd, apostatą. Groziła za to kara śmierci, ale wiedział, że Allah wybaczy mu ten grzech – o ile tylko weźmie pod uwagę, że jako jego sługa Alhassan dąży jedynie do tego, by nastał Jaum ad-Din, dzień Sądu Ostatecznego.
Przeżegnali się, a potem zaczęli na głos zmawiać modlitwę, która ledwo przechodziła przez gardło Dija Udinowi. Kilka minut później z ulgą się podniósł, a Ingo Freed z zadowoleniem poklepał go po plecach. Zmianę wyznania przez muzułmanina traktował jako osobisty sukces i powód do wielkiej dumy.
– Usiądźmy – rzekł. – Czas się posilić.
Jakbyśmy się, kurwa, zmęczyli, skwitował w duchu Alhassan.
Jak na komendę pojawiła się smukła dziewczyna służąca Przewodniczącemu Prezydium za kogoś w rodzaju gospodyni i dziwki. Organizowała życie w domostwie Ingo Freeda, a sposób, w jaki była traktowana ona i pozostałe kobiety, przywodził Alhassanowi na myśl ich pozycję w szariacie dawno, dawno temu.
Stephen zwrócił się do niej, nie odrywając wzroku od horyzontu:
– Daj memu przyjacielowi świeże warzywa.
– A tobie?
– Chleb razowy.
Dija Udin nie wiedział, czy gorsze dla niego były modlitwy, czy ascetyczny tryb życia. Nie pamiętał już, kiedy ostatnim razem miał coś porządnego w gębie, i zaczynał czuć się jak więzień obozów, które w końcu dwudziestego pierwszego wieku wykwitały na południu Afryki.
Kobieta szybko się uwinęła, a oni zjedli w milczeniu.
Zanim udali się na spoczynek, Alhassan dostrzegł prom zbliżający się do nich z północy. Wskazał go towarzyszowi.
– Nie wydałem zgody na żadne loty – odezwał się Ingo Freed.
– W takim razie domyślam się, że to jeden z niepokornych.
– Major Jaccard?
– Najprawdopodobniej. Zaraz będzie widać oznaczenia na kadłubie.
– Przypuszczałem, że prędzej czy później będzie chciał się rozmówić. Jeśli to on, chciałbym, żebyś był przy tej rozmowie.
– Oczywiście, panie Przewodniczący.
Dija Udin zaśmiał się w duchu, widząc, ile satysfakcji sprawia rozmówcy, zwracając się tak do niego. Gdyby Alhassan był w podobnej sytuacji, wymyśliłby sobie lepsze określenie. Cesarz, król, władca, emir, to rozumiał. Przewodniczący brzmiał jak kpina.
Może to i dobrze, uznał w duchu. Ingo Freed nie był przywódcą, który miał rządzić długo.
Gdy wahadłowiec przyziemiał, Dija Udin przekonał się, że pochodzi z Kennedy’ego. Właz się otworzył i wyszedł z niego spodziewany gość.
– Przynieś jeszcze warzyw – rzucił przez ramię Stephen, a kobieta skinęła głową.
Alhassan obserwował zbliżającego się Loïca, zastanawiając się, czego może chcieć. Możliwości negocjacji zostały wyczerpane, więc…
– Proponuję sięgnąć po broń – odezwał się Dija Udin.
– Sądzisz, że przyszedł tu, by dokonać zamachu?
– Może.
– Bóg nas chroni.
– Oczywiście – odparł niemal urażonym tonem Alhassan. – Ale nie zaszkodzi mu pomóc.
– Zaufaj Bożej opatrzności – rzekł Ingo Freed, a potem skłonił się nieznacznie.
Poczekali, aż Jaccard do nich dołączy, a potem wskazali mu miejsce przy stole. Major powitał kontradmirała ze wszelkimi honorami i usiadł, ignorując zupełnie Dija Udina.
– Zniszczyłeś Przewodniczącemu trawnik – odezwał się Alhassan.
Loïc obejrzał się przez ramię.
– Rzeczywiście.
Kobieta podała mu warzywa, ale major nawet nie spojrzał na swój talerz. Wbijał wzrok w oczy Ingo Freeda, jakby rzeczywiście zamierzał go zabić. Dija Udin miał go za zasadniczo rozsądnego człowieka, ale być może pozbawienie jakiejkolwiek mocy decyzyjnej odcisnęło na nim swoje piętno.
– W jakim celu nas odwiedzasz, majorze? – zapytał Ingo Freed, odrywając kawałek chleba.
– W gruncie rzeczy tylko po to, żeby oznajmić, że opuszczamy Ziemię.
– Co takiego?
Dija Udin zaśmiał się pod nosem.
– Zabieramy nasz okręt i skierujemy się na Nakamurę-Amano.
– To… cóż, zwyczajnie bezczelna deklaracja.
– Bezczelne jest raczej to, co pan tutaj wyprawia.
Alhassan uznał, że to i tak spokojna reakcja. Przez kilka ostatnich dni uczestniczył w spotkaniach Stephena z Meazą Endale i lokalnymi rządcami sprawującymi władzę nad poszczególnymi rejonami podziemnego świata. Ingo Freed traktował ich gorzej niż robaki, zmuszając do zupełnej uległości. Po tym, co spotkało Namiestniczkę, reszta jednak posłusznie współpracowała, wykonując każde jego polecenie co do słowa.
A teraz jeden z niepokornych okazał mu skrajny brak szacunku. Mimo to Ingo Freed spojrzał na niego ze spokojem, a potem oderwał kolejny kawałek pieczywa. Milczał, czekając, aż przybysz się wytłumaczy.
– Zagrajmy w otwarte karty – odezwał się po chwili Loïc.
– Jak najbardziej.
– Doskonale zdajesz sobie sprawę, że jeśli tu zostaniemy, będziemy działać przeciwko tobie.
– Oczywiście.
– I przypuszczam, że czekasz na to, by przykładnie nas ukarać. W ramach prewencji.
Stephen skinął głową, najwyraźniej biorąc sobie do serca deklarację o szczerości prowadzonej rozmowy.
– Załatwmy to więc od razu – powiedział Jaccard. – Wygnaj nas stąd.
– Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał Ingo Freed, odkładając jedzenie. – Nie czerpałbym z tego żadnej przyjemności i nie przyniosłoby mi to żadnej korzyści.
– Miałbyś nas z głowy.
– I straciłbym jeden ze statków.
– Który i tak ci już niepotrzebny. Terraformacja została zakończona i możecie zacząć wznosić budynki. Kennedy zostanie rozebrany na części, które niewiele pomogą.
– Dadzą dach nad głową niejednemu członkowi nowej społeczności.
– Bzdura – odparł Loïc, po czym urwał, widząc, że kobieta przyniosła coś do picia. Postawiła szklankę najpierw przed Stephenem, a potem przed resztą. Gdy rozlewała z dzbanka niebieski napój, Jaccard świdrował wzrokiem Ingo Freeda.
– Dlaczego chcecie opuścić Ziemię? – zapytał Przewodniczący.
– By ratować przyjaciela.
– Håkona? – zaśmiał się Dija Udin. – Ten sukinsyn już dawno przebywa w Walhalli. Dajcie spokój jego duszy.
Poczuł na sobie karcące spojrzenie Ingo Freeda, więc szybko się przeżegnał i spuścił wzrok. Jaccard nadal traktował go jak powietrze.
– Jesteśmy mu to winni.
– I naprawdę zamierzacie wrócić na tę planetę?
– Tak.
Szczerość Loïca bynajmniej nie dziwiła Alhassana. Mówił tylko to, co było oczywiste, ale Stephen wydawał się usatysfakcjonowany otwartością prowadzonej rozmowy. Cenił ludzi szczerych, a Jaccard właśnie zgrywał takiego człowieka. Dija Udin nie miał złudzeń, że tak naprawdę realizuje jakiś przebiegły plan.
– Wciąż nie rozumiem, dlaczego pomyślałeś, że pozwolę wam odbyć tę podróż.
– Na nic się tu nie zdamy.
– Przeciwnie. Jesteście jednymi z nielicznych, którzy wiedzą, jak wygląda świat. Ci, którzy kryli się tutaj od pokoleń, nie są świadomi kosmosu, nigdy nie podróżowali pomiędzy gwiazdami… i nigdy nie doświadczyli bezpośrednio ogromu Stworzenia.
– Z pewnością szybko się to zmieni.
– Może. Ale nie mogę pozwolić, byście w tak newralgicznym momencie rozwoju nowej cywilizacji po prostu odeszli.
– I tak to zrobimy.
– Więc będziecie szybko żałować – odparł bezwiednie Ingo Freed, podnosząc szklankę. – Nie muszę chyba przypominać ci, że dysponuję znacznie bardziej zaawansowaną technologią.
– Nie. Doskonale pamiętam, jak uciekałem na pokładzie Challengera i nie potrafiliście mnie strącić.
Dija Udin przysłuchiwał się temu z rosnącym zaciekawieniem. Do czego zmierzał major? Co chciał osiągnąć? Musiał wiedzieć, że nie uzyska zgody. Ingo Freed wprawdzie nie potrzebował Kennedy’ego i jego załogi, ale nie miał zamiaru pozwolić im odejść, bo to zachwiałoby jego absolutystycznym wizerunkiem.
– Obawiam się, że ta rozmowa dobiegła końca – odezwał się Przewodniczący Prezydium.
– W takim razie następną odbędziemy przez systemy komunikacyjne naszych statków, gdy spotkamy się w przestrzeni kosmicznej.
Stephen spojrzał na Alhassana i rozłożył ręce.
– Wydaje mu się, że zdąży opuścić atmosferę – powiedział, a potem przeniósł wzrok z powrotem na Loïca. – Nie bądź naiwny, majorze.
Jaccard się podniósł.
– Ty też, kontradmirale – odparł. – Musisz wiedzieć, że zrobimy wszystko, by uratować tego człowieka.
– Ten człowiek jest martwy.
– Moja radiooperatorka twierdzi inaczej.
Dija Udin również wstał.
– A czego się spodziewałeś? – zapytał. – Że zaakceptuje stratę ukochanego, gdy istnieje iskierka nadziei? Absurdalnej, ale jednak? Gdzieś tam kołacze w tym kobiecym sercu.
Loïc patrzył na Stephena, a ten wsparł się o stół i podniósł.
– To wszystko? – zapytał Ingo Freed.
– Prawie. Chciałem jeszcze raz ostrzec cię przed Dija Udinem.
– Halo – wtrącił Alhassan. – Jestem tutaj, nie trzeba mówić o mnie w trzeciej osobie.
Jaccard zrobił krok w kierunku kontradmirała, a potem przybrał koncyliacyjny wyraz twarzy.
– Srogo pożałujesz, że mu zaufałeś.
– Nie ja mu zaufałem, ale Bóg.
– W takim razie obaj będziecie żałować. Ta istota nie ma duszy, Ingo Freedzie. Jest zaprogramowana, by siać zniszczenie i mordować.
– Miód na me serce – odparł Dija Udin.
– Jedynym sposobem, by zmienić jej postępowanie, jest przeprogramowanie pierwotnych wytycznych. I Håkon zamierzał to zrobić, zanim koncha została zniszczona.
– Ach tak. Mój przyjaciel opowiadał mi o tej masce – odparł Stephen, z wdzięcznością patrząc na Dija Udina. Ten chętnie się skłonił. – Jak widzisz, nie ma przede mną tajemnic. A ja ufam Bogu, który dał mu szansę na odkupienie swoich win. To znacznie więcej niż możliwość zmiany programowania.
Loïc trwał przez moment w bezruchu, a potem na jego twarzy odmalowała się rezygnacja.
– Rób, jak uważasz, ale przypomnisz sobie kiedyś moje słowa.
– Bóg zadba o to, by tak nie było.
Jaccard obrócił się, a potem powoli zaczął oddalać. Alhassan patrzył za nim do momentu, aż ten stanął na trapie prowadzącym do hangaru wahadłowca. Nadal nie rozumiał, jaki był cel tej szopki. Major wiedział, że nie przekona Ingo Freeda. Mimo że miał absolutną rację.
19
Nozomi nerwowo wyczekiwała powrotu Jaccarda. Gdy wraz z Channary zobaczyły prom na horyzoncie, obie wyszły mu na spotkanie. Loïc posadził pojazd nieopodal Kennedy’ego, a potem opuścił go ze skwaszoną miną.
– I jak? – zapytała Sang.
– Dali mi do jedzenia surowe warzywa.
– A cała reszta? – dopytała Ellyse.
– Wygląda nie najgorzej. Tak jak przypuszczaliśmy, nie ma tam wielu żołnierzy. Ingo Freed przebywa w prowizorycznej dobudówce do Yorktown, wraz z nim jest Dija Udin, którego nasz wódz uważa za apostatę i swojego pupila.
Nozomi nie była tym zaskoczona. Alhassan był stworzony do tego, by aklimatyzować się w nowym środowisku, pośród nowych ludzi. Proces socjalizacji w jego przypadku był efektem sprawnie napisanego programu.