– Zdobył jego zaufanie? – zapytała Sang.
– Jeszcze nie, ale jest na jak najlepszej drodze ku temu.
– A więc ściągnie tu Diamentowych.
– Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Ellyse miała świadomość, że to zmienia postać rzeczy – Jaccard poczuł obowiązek, by zapobiec temu, co zamierzał zrobić Alhassan. I trudno było mu się dziwić.
– A więc chce pan zostać.
– Tak.
– Ale panie majorze…
– Nie ma żadnego „ale”, Ellyse – uciął. – W takiej sytuacji muszę zadbać o to, by Dija Udin został unieszkodliwiony. Zależy od tego los nas wszystkich.
Skinęła głową. Oczywiście miał rację.
Cały jej plan rozpadł się nagle jak domek z kart, a najgorsze było to, że powinna się tego spodziewać. Zamierzała skontaktować się z ludźmi pustyni, Padlinożercami. Wiedziała, że będą bardziej niż chętni, by podnieść rękę na nową władzę. Zamierzała wraz z nimi napaść na obóz Ingo Freeda, a potem porwać Przewodniczącego.
Planowała umieścić go w komorze kriogenicznej Kennedy’ego jako zakładnika, a potem wyruszyć w drogę. Yorktown ani żaden inny statek nie otworzyłby do nich ognia.
– Przykro mi, Ellyse – odezwał się Jaccard, ruszając ku okrętowi. – Po prostu musimy tu zostać.
Nie polemizowała. Widziała także, że Channary Sang podziela zdanie dowódcy. Odprowadziła ich wzrokiem, a potem obróciła się i spojrzała w gwiazdy. Świeciły znacznie jaśniej, niż kiedy była na Ziemi ostatnim razem.
Po jakimś czasie wróciła do kajuty z rezygnacją. Pulpit nadal był aktywny i widniały na nim obliczenia, których dokonywała przez ostatnie dni. Wykresy pokazywały, jak promieniowanie Czerenkowa wpływa na ośrodek, w którym rozchodzą się fale.
Teraz Nozomi miała ochotę wszystko wykasować.
Usiadła przy biurku i oparłszy łokcie o blat, schowała twarz w dłoniach. Trwała tak przez kilka chwil, po czym stwierdziła, że nie może poddać się tak łatwo. Håkon Lindberg był wart tego, by walczyć o niego do samego końca.
Wstała i wyciągnęła niewielki plecak z szafki. Wrzuciła do niego kilka rzeczy, a potem założyła przewiewny płaszcz. Przypuszczała, że noc będzie chłodna. Opuściwszy pokład Kennedy’ego, skierowała się do promu.
Potem obrała kurs na północną Afrykę.
Nie wiedziała, czy ktokolwiek monitoruje przestrzeń, ale przypuszczała, że sama niebawem się przekona. Jaccardowi nikt nie przeszkodził, zaraz po jego powrocie Ingo Freed mógł jednak polecić, by włączono radar.
Mimo wszystko dotarła do celu bez problemu. Wylądowała w miejscu, gdzie niegdyś był Trypolis, na wybrzeżu Morza Śródziemnego. Wyszła z wahadłowca, aktywując światło na rękawicach. Snopy jasności rozwiały mrok, ale nie wyłowiły z niego nawet pojedynczego kształtu. Jak okiem sięgnąć ciągnęła się jedynie pustynia.
Nozomi zapamiętała interesujące ją współrzędne, zamknęła wahadłowiec, po czym ruszyła przed siebie.
Wydawało jej się, że idzie bez końca, przemierzając pustkowie. Nie słyszała najmniejszego dźwięku, nawet wiatr chyba przestał wyć. Poruszała się powoli, świadoma, że musi oszczędzać siły.
Nie wiedziała, jak skontaktować się z Padlinożercami, ale przypuszczała, że punkt świetlny pośrodku pustyni powinien przyciągnąć ich uwagę.
Pomyliła się. Szła aż do świtu, nie trafiając na żadnego z ludzi pustyni.
Dopiero gdy słońce wzeszło wysoko nad horyzont, zauważyła w oddali kilka pojazdów podobnych do motocykli. Mimowolnie sięgnęła do komunikatora na ramieniu, ale zaraz przypomniała sobie, że wyłączyła go, by nikt nie mógł się z nią skontaktować. Nie miało to wielkiego znaczenia – Jaccard i Sang do tej pory musieli już pomiarkować, że zamierzała zrealizować swój plan. Z pewnymi modyfikacjami.
Zatrzymała się i czekała cierpliwie, aż Padlinożercy się zjawią.
Ryk silników działał na nią paraliżująco, a jej nozdrza wypełnił ostry zapach spalin – rzecz, którą można było poczuć jedynie podczas muzealnych pokazów. Padlinożercy okrążali ją, wzniecając tumany kurzu i skupiając na niej wzrok, jakby była zwierzyną.
W końcu zatrzymali się, a potem przechylili motory i jedną nogą oparli się na ziemi. Mieli ciemne kaski, przez które Ellyse nie mogła dostrzec ich twarzy. Motocykle przywodziły na myśl stare harleye, choć kierownice były jeszcze bardziej podwyższone, a zbiorniki paliwa znacznie masywniejsze. Pobieżny rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że są to prawdziwe mechaniczne potwory.
Ellyse pamiętała, co Meaza Endale mówiła o tych ludziach – bezwzględni, brutalni, nieskorzy do rozmowy. Zabijali bez słowa. Namiestniczka twierdziła, że nikt nigdy nie przeżył na tyle długo, by opowiedzieć innym, jak brzmiały ich głosy.
– Coś ty za jedna? – zapytał jeden z nich, stawiając motocykl na bocznej nóżce.
Nozomi poczuła ciarki na plecach.
– Nie lubię się powtarzać – powiedział. – Szczególnie gdy o coś pytam.
– Chorąży Nozomi Ellyse – wypaliła. – ISS Kennedy.
Padlinożerca obrócił się do swoich towarzyszy, a radiooperatorka usłyszała stłumiony śmiech kilku mężczyzn.
– Znam wielu samobójców – odezwał się ten, który wysforował się do przodu. – Ale oni zazwyczaj nie wybierają długiej i bolesnej śmierci.
– Nie zamierzam ginąć.
Motocyklista rozłożył ręce.
– Teraz decyzja nie należy już do ciebie.
Ellyse z trudem przełknęła ślinę, po czym ruszyła w jego kierunku. Musieli wiedzieć, że jest uzbrojona, ale żaden ani nie drgnął. Mężczyzna z przodu skrzyżował ręce na piersi.
– Mam dla was propozycję – powiedziała.
– Ja mam dla ciebie nawet dwie – odparł. – Jedną od przodu, drugą od tyłu. Którą wybierasz?
Kilku facetów znów zaśmiało się rubasznie.
– Posłuchaj, co mam do powiedzenia, a nie pożałujesz – powiedziała.
– O, sądzę, że w najbliższych kilku godzinach niczego nie będę żałował…
Nozomi wyszarpała zza pleców berettę, a potem niemal bez przymierzania wypaliła pod nogi rozmówcy. Ten natychmiast odskoczył w bok, dobywając broni, i to samo zrobiła reszta zamaskowanych jeźdźców. Wymierzyli w Ellyse, a dobre humory natychmiast ich opuściły.
– Jesteś bardziej szalona, niż sądziłem.
– Zacznijmy od nowa – poradziła Nozomi. – Ja już się przedstawiłam.
Mężczyzna przez chwilę trwał w bezruchu, a potem ściągnął kask. Miał koło trzydziestki, blond włosy i ciemną karnację. Pod obfitą, jasną brodą Nozomi ledwo mogła dostrzec jego usta.
– Newman Egesi – przedstawił się. – Teraz lepiej?
– Przeszkadzają mi jeszcze te wszystkie gnaty wycelowane we mnie.
– A mnie ten, którym ty celujesz we mnie.
– On zniknie jako ostatni.
Newman potoczył wzrokiem po swoich towarzyszach, po czym schował broń i skinął do nich, by uczynili to samo. Szybko wykonali rozkaz.
– Mów, co masz do powiedzenia, a potem módl się, żebym uznał to za coś istotnego.
– Uznasz to za uśmiech losu.
Ponaglił ją ruchem ręki.
– Wiem, że Ingo Freed zawłaszczył wasze ziemie.
– W takim razie wiesz też, że wcześniej to samo próbowała zrobić Namiestniczka i jej poprzednicy. Daliśmy sobie z nią radę i tak samo poradzimy sobie z… jak mówisz, że się nazywa ten skurwysyn?
– Stephen Ingo Freed.
– Brzmi nie najlepiej.
– I oddaje istotę rzeczy – odparła. – Ale mniejsza z tym. Chcę wam zaproponować prosty układ.
– Jeśli nie dotyczy dzikiego pierdolenia, lepiej zejdź mi z oczu.
Zawiesił kask na manetce, a potem spojrzał na nią z niezadowoleniem.
– Widzę, że taka propozycja nie padnie.
Uznała, że nie będzie nawet na to odpowiadać.
– Nie szkodzi, mogę przecież wziąć cię siłą.
Nozomi poprawiła chwyt pistoletu, mimowolnie wracając myślami do informacji, które przekazała im Meaza. Nie wyglądali na tak krwiożerczych barbarzyńców, ale z pewnością nie potraktują jej łagodnie. Szybko odegnała te myśli i skupiła się na rozmówcy.
– Masz życiową szansę, Newman.
– Ta?
– Polega ona na tym, byś potraktował mnie serio.
– Możesz być pewna, że potraktuję cię najpoważniej, jak tylko potrafię. – Złapał się za krocze i nieznacznie zbliżył. Ellyse natychmiast wyprostowała rękę trzymającą berettę.
– Zrób jeszcze pół kroku, a przestrzelę ci dłoń i jaja za jednym zamachem.
Zatrzymał się, uśmiechając szeroko. Uznała, że czas na zabawę się skończył. Albo wyłoży mu teraz wszystko od początku do końca, albo ci ludzie niebawem się do niej dobiorą.
– Mogę wam pomóc zniszczyć tego człowieka.
– Ta?
– Wiem, gdzie znajduje się jego obóz. Wiem też, że w tej chwili nie jest dobrze chroniony.
Egesi patrzył na nią przez moment w milczeniu, a jego uśmiech stopniowo bladł. Powoli uświadamiał sobie, że nie ryzykowała przybycia tutaj tylko po to, by zobaczyć, czy opinia o Padlinożercach jest prawdziwa.
– Znam liczebność i rozmieszczenie jego ludzi – ciągnęła. – A w dodatku dysponuję wahadłowcem, którym mogę was tam zabrać. Moglibyście skorzystać z niego sami, gdyby nie to, że zablokowałam systemy. Potrzeba nie tylko odcisku mojego palca, ale także kodu, który znajduje się wyłącznie w mojej głowie.
Newman Egesi milczał.
– To jak? – zapytała. – Zainteresowani?
– Co ci po tym? – zapytał jeden z nich.
– To transakcja wiązana. Ja pomogę wam, wy mnie.
– W jaki sposób mielibyśmy ci pomóc? – zapytał Newman.
– W bardzo prosty. Kiedy pozbędziemy się Ingo Freeda, pomożecie mi odbić statek, który znajduje się w Zatoce Botnickiej. Potem każdy pójdzie w swoją stronę.
– Takie to proste?
– Dzięki mojej wiedzy i waszej liczebności, tak.
Ellyse nie miała złudzeń, że plan ten może się powieść. Był z góry skazany na fiasko, ale wystarczyło przekonać Padlinożerców, że jest inaczej. Do szczęścia potrzebne było jej tylko małe zamieszanie w dwóch miejscach jednocześnie – na pokładzie Yorktown i Kennedy’ego. Jeśli uda jej się zdobyć kontrolę nad drugim z tych statków, uratuje Håkona. Nikt nie powinien ruszyć w pogoń za załogantką na samozwańczej misji. Szkoda zasobów.
Szczególnie że tymczasem będzie trzeba uporać się z palącym problemem motocyklistów – uzbrojonych w nowoczesną broń i gotowych podbijać kolejne tereny.
Przez następny kwadrans starała się zarysować przed nimi tę wizję. Początkowo słuchali z rezerwą, ale potem dostrzegła, że raz po raz któryś kiwa głową. Egesi nadal milczał, nie odrywając od niej wzroku choćby na moment. Odezwał się dopiero, gdy skończyła.
– Wszystko to brzmi cudownie – ocenił. – Jeśli przymknąć oko na to, że możesz być szpiegiem Endale lub tego skurwiela.
– Żartujesz? Gdybym była tu z czyjegoś polecenia, na niebie dawno pojawiłyby się inne okręty.
Trudno było z tym polemizować. Teokracja Ziemska nie planowała przesłuchiwać tych ludzi, nie miała ku temu powodów. Chciała wyeliminować ich z nowego krajobrazu planety. Musieli być tego świadomi, bo w końcu przestali agresywnie lustrować Ellyse.
– Powiedzmy, że jestem gotów uwierzyć – odezwał się po chwili Newman. – Ale żebyśmy mogli porozmawiać o konkretach, muszą stać się dwie rzeczy. Pierwsza: oddasz mi się.
– Śnij dalej.
– Druga: chcę znać całą historię.
– Poznasz ją w swoim czasie.
– Nie – odparł, uśmiechając się przebiegle. – Źle mnie zrozumiałaś. Przedstawiłaś mi swoją ofertę, a ja daję ci ultimatum. Albo je spełnisz, albo będziemy tak stać, aż zmęczy ci się ręka.
Beretta nie była ciężka, ale rzeczywiście najchętniej by ją opuściła. Ciążyła jej świadomość, że gdyby przyszło co do czego, musiałaby wywalić temu człowiekowi dziurę w głowie – a potem pewnie sama skończyłaby podobnie.
– Trudno – powiedziała. – Zjawiłam się tu w poszukiwaniu rozsądnych partnerów, ale widzę tylko bezmyślne małpy.
Zrobiła krok w tył, nie spuszczając go z muszki.
– Nie chcecie wysunąć się na prowadzenie w tym wyścigu, wasza sprawa – dodała. – Gnijcie sobie powoli pod butem Ingo Freeda albo Meazy, w zależności od tego, komu uda się wygrać.
Oddaliła się o kilka kroków, zanim Newman uniósł rękę.
– Poczekaj.
– Twoje ultimatum właśnie zmieniło się w umowę do negocjacji?
– Być może.
Nozomi zatrzymała się z duszą na ramieniu. Wiedziała, że teraz nie pozostanie jej nic innego, jak zaufać temu człowiekowi. On zapewni ją, że nic jej nie grozi, a ona schowa broń. Innej możliwości nie było.
Zrobiła głęboki wdech.
– Jeśli jest tak, jak mówisz, potrzebuję dowodu – powiedział Newman.
– W takim razie zapraszam na mój wahadłowiec.
Kiwnął głową, ale jego twarz była pozbawiona wyrazu. Ellyse nie mogła nic z niej wyczytać.
– Daleko stąd?
– W miejscu niegdysiejszego Trypolisu.
Rozmówca najwyraźniej nie kojarzył nazwy, bo obejrzał się przez ramię na jednego ze swoich towarzyszy. Ten wyjaśnił, że to dawna stolica Libii – i że znajduje się zbyt daleko, by dotrzeć tam na piechotę.
– Użycz jej dziabary – powiedział do niego Newman.
– Nie ma mowy.
Egesi spiorunował go wzrokiem.
– Żadna z niej amazonka. Rozpierniczy mi…
– Nic się nie stanie z motocyklem – uciął Newman, po czym odwrócił się do dziewczyny. – Umiesz utrzymać pion, prawda?
– Wątpię – odparła. – Nigdy nie jeździłam na niczym, co ma dwa koła.
Motocyklista rozłożył ręce i teatralnie westchnął.
– Trudno. Pojedziesz ze mną.
– Nie mam zamiaru. Przejdziemy się.
Przez moment patrzyli sobie w oczy, czekając, które pierwsze spuści z tonu.
– Ja okazałem ci już trochę zaufania – odezwał się w końcu Egesi. – Teraz pora na ciebie. Opuść broń, usiądź na harrym, a potem oddaj się przyjemności, jaką zaserwują ci Newman i jego bestia.
Ellyse wiedziała, że pora trochę ustąpić. Jeszcze przez moment trwała w bezruchu, po czym skinęła głową i wreszcie schowała berettę. Ich przywódca podał jej kask, a chwilę później usiadła na motocyklu za plecami Egesiego, bacznie obserwując pozostałych.
– Bezpiecznie jest się tu poruszać? – zapytała.
– Ze mną? Nie.
Westchnęła, niechętnie obejmując go w pasie. Ruszył ostro przed siebie, wyrzucając spod kół drobiny piachu. Reszta grupy pojechała za nimi.
Ellyse była dobrej myśli. Mimo początkowej buty motocykliści zdawali się pójść po rozum do głowy – zresztą nawet w przeciwnym wypadku ostatecznie powinni zdać sobie sprawę, że zyskali niebywałą okazję, by zagrozić nowemu porządkowi.
Do wahadłowca dotarli szybko, nie napotykając żadnych problemów. Nozomi ściągnęła kask i zawiesiwszy go na kierownicy harleya, ruszyła w kierunku włazu. Newman poszedł za nią, a reszta zsiadła z maszyn, rozglądając się wokół.
Ellyse wprowadziła kod w panelu przy wejściu.
Ostatnim, co zapamiętała, było przyłożenie palca do czytnika.
20
Dziewczyna padła na brzuch, uderzona w tył głowy przez Egesiego. Motocyklista przykucnął obok niej i przyglądał się jej tyłkowi. Gdy towarzysze ruszyli w jego kierunku, schwycił pośladek, a potem przesunął dłonią po jej lędźwi.
– Niezła – powiedział jeden z jego kompanów.
– Wezmę ją sam – odparł Newman, patrząc na otwarty właz. – Potem was zawołam.
– Ale szefie…
Egesi obrzucił go agresywnym spojrzeniem. Dziewczyna rozochociła go już na samym początku, a potem z każdym kolejnym słowem podniecał się coraz bardziej. Wiedział, że prędzej czy później ją dostanie – kwestią otwartą pozostawało, czy będzie przytomna. Pech chciał, że nie.
– Sprawdźmy najpierw, co jest w systemach tego…
– Nie – uciął Newman. – Chcę ją mieć.
Podniósł Ellyse, a potem ruszył do promu. Rozmówca uniósł otwarte dłonie i dał krok w tył, a chwilę później za Egesim zamknął się właz.
Ułożywszy Nozomi na plecach, znów się jej przyjrzał. Jej lekko rozwarte usta i zamknięte oczy kusiły, by zacząć od wstępnych pieszczot. Był jednak zbyt pobudzony, by to robić. Położył się na niej, przyciskając przyrodzenie do jej łona, a potem chwycił jej piersi. Ścisnął mocno, wiedząc, że może sobie pozwolić na wszystko.
Rozerwał biały mundur i jego oczom okazał się stanik w takim samym kolorze.
– I co teraz, suko? – wysapał, gryząc ją w szyję. – Nie jesteś już taka odważna, co?
Rozerwał zapięcie biustonosza i odrzucił go na bok, a potem zaczął gryźć jej piersi. Jedną rękę zacisnął na szyi Ellyse, a drugą przesunął niżej, między jej nogi.