Przekaz się urwał, a na mostku zapanowała grobowa cisza.
Nozomi słyszała, jak przełożony przepycha ślinę przez skurczone gardło.
– Potwierdź otrzymanie – powiedział. – I włącz transmitowanie, chcę od razu im odpowiedzieć.
Biorąc pod uwagę odległość, ansibl pozwalał na szybką komunikację – ale nie miało to wiele wspólnego z prowadzeniem rozmowy czy wymienianiem się wiadomościami przez socjalki. Lag był zbyt duży, by mówić o komunikacji w czasie rzeczywistym.
Loïc zasiadł na fotelu dowódcy, a potem uruchomił HUD. Załoganci obrócili się ku niemu, nerwowo czekając na rozwój wydarzeń. Ellyse przemknęło przez myśl, że ktokolwiek uczynił z Accipitera zbiorowy grób kilkuset ludzi, może czekać teraz na Kennedy’ego.
– ISS Accipiter, tutaj ISS Kennedy, odpowiadam na wezwanie pomocy. Mówi major Loïc Jaccard, pierwszy oficer. Wedle naszych kalkulacji, znajdujecie się w systemie Mi Arae, w konstelacji Ołtarza. Jest tam kilka planet, w tym jedna o wysokim współczynniku ESI. Jeśli potrzebujecie dokonać napraw, sugeruję, byście posadzili statek. Wedle mojego głównego inżyniera nic nie stoi temu na przeszkodzie, a gwiazda Mi Arae świeci wystarczająco mocno, by doładować wasze kolektory.
Ciągnął tak jeszcze przez chwilę, przypominając rozmówcom wszystko to, co i tak powinni wiedzieć. Nie miało znaczenia, że ostatnie pięćdziesiąt lat spędzili w kriostazie, procedury bezpieczeństwa specjalnie się nie zmieniły. Podobnie zresztą jak technologia – od kiedy opracowano kadłuby grafenowe i silniki oparte o pobór neutrin, niewiele już można było wskórać. Neutrina stanowiły najpowszechniejszy element we wszechświecie, nieskończony zasób energii, i trudno było znaleźć dla nich lepszy zamiennik.
Na koniec Jaccard poprosił o wyczerpujący raport i zapewnił, że Kennedy spieszy z pomocą. Po chwili nadeszła odpowiedź z Accipitera, którą Nozomi wyświetliła na głównym ekranie ponad głowami załogi. Wszyscy podnieśli wzrok.
– Dobrze was słyszeć, Kennedy – powiedział Håkon.
– Alhamdulillah – dodał Dija Udin, wypuszczając powietrze.
Major spojrzał na Nozomi.
– Chwalmy pana – wyjaśniła. – Odpowiednik chrześcijańskiego „dzięki Bogu”.
– Z całej załogi zostaliśmy tylko my dwaj – ciągnął dalej Lindberg. – Sądziliśmy, że jest trzeci ocalały, ale sprawdziliśmy cały pokład i…
– Nie ma tutaj nikogo, inszallah.
– Tak… – dodał Håkon, patrząc w bok. – Wydawało nam się, że kogoś słyszeliśmy, tyle że…
– Albo się nam nie wydawało.
– Zamkniesz się? – wtrącił Skandynaw. – Przed chwilą nie chciałeś nagrywać.
Muzułmanin wydął usta i uniósł dłonie.
– Kontynuuj – powiedział.
– Dziękuję.
Håkon perorował przez dobre kilka minut, opisując wszystko, co przydarzyło im się od samego początku. Ellyse słuchała każdego słowa astrochemika, choć najbardziej interesowało ją, co usłyszeli mężczyźni podczas sprawdzania pokładu. Szczególnie, gdy Lindberg oznajmił, że to nie oni wysłali pierwszy sygnał alarmowy.
Jaccard kręcił krzesłem na boki, słuchając cierpliwie całego wywodu. Raz po raz zerkał na zegar, jakby zastanawiał się, czy nowe informacje wymagają kolejnej modyfikacji procedury inicjacyjnej.
W końcu przekaz się urwał. Na mostku znów zaległa cisza.
– Do diapauzy mamy jeszcze godzinę – odezwał się pierwszy oficer. – Jeśli ktoś ma jakieś uwagi, opinie, przemyślenia, należałoby zgłosić je teraz.
Przez moment nikt się nie odzywał. Tylko przez moment.
W pomieszczeniu znajdowała się szóstka ludzi, a mimo to, gdy wszyscy zaczęli mówić jednocześnie, trudno było zapanować nad chaosem. W końcu Loïc uciszył podkomendnych, mrucząc pod nosem, że zachowują się jak banda podrostków.
– Sang, mów – powiedział, wskazując na Channary. Ta skinęła głową i wstała.
– Postawię sprawę jasno, co niektórych tutaj może urazić. Moim zdaniem ci ludzie już są martwi – powiedziała. – Cokolwiek ich zaatakowało, dokończy robotę prędzej czy później. Skoro oddziały bezpieczeństwa na nic się tam nie zdały, ta dwójka imbecyli też sobie nie poradzi.
Kilka osób mrukliwie wyraziło dezaprobatę.
– Nie znaczy to, że nie ma dla nich ratunku – dodała. – Proponuję wsadzić ich do komór kriogenicznych, niech czekają na przybycie Kennedy’ego. Jak przeżyją, to dobrze. Jak nie, to trudno.
Nozomi podniosła się powoli ze swojego miejsca.
– Jeśli można – powiedziała, patrząc na Loïca.
Skinął głową.
– Nie wiemy, co spowodowało masakrę – zauważyła. – Być może właśnie diapauza wyzwoliła tę reakcję. Może ściągnęła na nich…
– Gdybasz – wtrąciła Channary.
– Tak jak i pani porucznik. Możemy analizować tę sprawę pod każdym możliwym kątem, ale i tak zawsze dojdziemy do jednej konkluzji: wszystko to przypuszczenia.
– Co więc proponujesz? – zapytał Jaccard, znów spoglądając na zegar. Najwyższa pora podjąć ostateczną decyzję. Jeśli mieli przerwać kolejne podejście, należało jak najszybciej powiadomić dowództwo. Będą kręcić nosem, więc im wcześniej, tym lepiej.
– Dać im wolną rękę – powiedziała Nozomi. – Niech sami postanowią, jak zamierzają postąpić.
– Wyboru nie mają wielkiego – odparł major. – Na planecie długo nie przeżyją.
– Nie, ale przynajmniej będzie to ich decyzja.
– Która rzutuje także na nas – dodała Sang.
– W jaki sposób? – zapytała Ellyse, ale nie dała jej czasu na odpowiedź. – Jeśli zostawią Accipitera tam, gdzie jest, Kennedy nas wybudzi. Jeśli polecą dalej, to i my nie zatrzymamy się przy Mi Arae. Zasadniczo nie ma to dla nas żadnego znaczenia.
Jaccard skinął głową. Wyraz jego twarzy świadczył, że nie ma nad czym deliberować.
– Zwiększyć prędkość – powiedział. – Zacząć przygotowania do diapauzy.
10
Håkon i Dija Udin obejrzeli wiadomość, a potem zerknęli na siebie z konsternacją. Na koniec pierwszy oficer Kennedy’ego poinformował ich, że rozpoczynają procedurę akceleracji, więc niebawem nie będą w stanie nadawać ansiblem. Zaraz potem mieli położyć się w komorach kriogenicznych na najbliższe pięćdziesiąt lat.
Lindberg znał dobrze to uczucie. Pamiętał opory, które miał przed tym, by dać się zamknąć w ciasnej kapsule. Potem ledwo opuścił powieki, a znów je otworzył. I ujrzał nad sobą zakrwawione ciało.
Spojrzał na Dija Udina. Nadal nie mógł być pewien, że to nie on zabił pułkownika. A jeśli tak było, być może miał z tym wszystkim więcej wspólnego, niż wynikałoby to z czystej logiki.
Håkon pokręcił głową, uznając, że lepiej nie zagłębiać się w daremne gdybanie – szczególnie takie, które prowadzi do paranoi.
– Jeśli dobrze zrozumiałem – zaczął Alhassan – to jesteśmy zdani na siebie?
– Nie. Przecież powiedział, że tu przylecą.
– Ale mamy sami postanowić, czy chcemy zostać na pokładzie, polecieć dalej, czy może zapuścić korzenie na najbliższej planecie?
– I co cię tak dziwi? – zapytał Lindberg. – Dzieli ich od nas ponad piętnaście parseków. Zanim tu dolecą, zdążymy umrzeć śmiercią naturalną, o ile się nie zamrozimy.
– Albo wcześniej nie pozabijamy.
– Tak czy inaczej, zrozumiałe, że dają nam wolną rękę.
Dija Udin rozejrzał się po kajucie.
– Czemu nie wspomniałeś o tym, co słyszeliśmy? – zapytał.
– A ty?
– Nie wiem. Brzmiałoby to histerycznie, a poza tym…
– W niczym by nie pomogło – wyręczył go Håkon.
Wyłączyli panel w kajucie, a potem wyszli z powrotem na korytarz. Stojąc tutaj pół godziny temu, Lindberg był przekonany, że w środku czyha na nich śmierć. Tymczasem weszli do kajuty i niczego nie dostrzegli. Niczego poza aktywnym wyświetlaczem, świadczącym o tym, że ktoś niedawno z niego korzystał.
– Co to mogło znaczyć? – zapytał Dija Udin, gdy ruszyli w kierunku mostka.
Rah’ma’dul odbijało się echem w głowie Lindberga. Działało na niego niepokojąco, jak zapowiedź nadchodzącej tragedii.
– Bardziej interesuje mnie, kto to powiedział – odparł Skandynaw.
– To akurat proste. Ta sama kreatura, która zabiła wszystkich wokół.
– Kreatura, cokolwiek przez to rozumiesz, nie komunikowałaby się za pomocą słów – zauważył Håkon. – Mamy do czynienia ze świadomą, inteligentną formą życia.
– Albo jednym z naszych, któremu odbiło. Allah wie, że to możliwe, patrząc na ciebie.
– Nie. – Lindberg pokręcił głową. – To nikt z naszych, Alhassan. Chyba, że znasz kogoś, kto potrafił rozpływać się w powietrzu.
Weszli na mostek i zamknęli za sobą gródź. Tym razem ze świadomością, że nie stanowi ona żadnej ochrony przed śmiercią.
Usiedli na miejscach dowódcy i pierwszego oficera, nie zważając na to, że fotele pokrywa jeszcze niezaschnięta krew. Dija Udin podniósł zmodyfikowane socjalki, a potem założył je na głowę.
– Nie żartuj.
– No co? – żachnął się muzułmanin. – Chcę się zrelaksować.
– Religia nie zabrania ci takich rzeczy?
– Nie jestem ortodoksem ze Skonfederowanych Emiratów. Dawno wyemigrowałem na…
– Mało mnie interesuje historia twojego życia.
– To siedź cicho i daj się pocieszyć jego ostatnimi chwilami – odparł Alhassan, opuszczając socjalki na oczy. Uruchomił pierwszy lepszy program fantomatyczny, a potem odgiął się do tyłu na krześle i poprawił przyrodzenie.
– Nie mam zamiaru tego oglądać.
– Spokojnie, robię tylko miejsce.
Håkon pokręcił głową, obracając fotel w drugą stronę. Szczerze powiedziawszy, wolałby dostać z Kennedy’ego konkretne rozkazy. Bez nich nie wiedział, co robić. Na pokładzie nadal mogło kręcić się to, co zabiło załogę. Jeśli obiorą kierunek na Krauss-deGrasse-7, zabiorą istotę ze sobą. Jeśli poczekają tutaj w diapauzie na Kennedy’ego, zapewne stworzenie potraktuje ich tak samo, jak resztę załogi.
– To jest jakiś byt transcendentalny, człowieku… – szepnął Dija Udin.
– Co takiego?
– Ten łowca… co na nas poluje…
Lindberg zapobiegliwie nie obrócił krzesła. Nie w smak mu było oglądać postępującą ekstazę towarzysza. Zaczerpnął głęboko powietrza, myśląc o ostatniej możliwości. Mogli wziąć jeden z promów Accipitera i skierować się na planetę, o której wspominał Jaccard. Miała wysokie ESI, a byt transcendentalny zapewne zostałby na pokładzie.
Tyle że resztę życia Håkon musiałby spędzić z tym gościem. I tylko z nim, bo najbliższe towarzystwo miało pojawić się dopiero za pół wieku.
Lindberg opuścił HUD na głowę i zaczął przeczesywać systemy statku. Nie sądził, by okazało się to pomocne, ale postanowił zająć czymś umysł. Powoli zapoznawał się z elektronicznymi trzewiami Accipitera i po chwili uznał, że nic na stoi na przeszkodzie, by podjąć kolejną próbę wyłączenia trybu oszczędzania energii.
Dija Udin jęknął cicho, a zaraz potem Skandynaw poczuł, jak ten klepie go po ramieniu. Astrochemik spojrzał na towarzysza z obrzydzeniem.
– Nie szarp się – rzekł Alhassan. – Włączyłem program z masażem, nic zdrożnego.
– Jakoś w to wątpię.
– Kogo to obchodzi? – zapytał Dija Udin, obracając się wokół i rozkładając ręce. – Powiedz mi lepiej, co postanowiłeś.
– Nic.
– Siedzisz z HUD-em przed gębą, więc powinieneś już do tej pory…
– Staram się wyłączyć oszczędzanie energii.
– Znowu?
– Mhm.
Alhassan podrapał się po głowie. Łyknął kolejną pigułkę energetyczną i po raz pierwszy Lindberg pomyślał, że w istocie tabletki te nie mają nic wspólnego z produktem, który znajduje się w legalnym obiegu na Ziemi. Po tej, którą wziął, nie czuł się za dobrze. Zachował jednak to przemyślenie dla siebie.
– Załóżmy, że najeźdźca jest tutaj, na statku… – zaczął Alhassan.
– Najeźdźca? – przerwał mu Skandynaw.
– A jak chcesz go nazywać?
– W ogóle nie chcę tego robić.
– Jakoś trzeba nazwać nieprzyjaciela, dorobić mu gębę. Będzie mniej straszny.
– Przed momentem proponowałeś byt transcendentalny.
– Byłem wtedy masowany – odparł Dija Udin i machnął ręką. – Proponuję najeźdźcę. Oprawca, ciemiężyciel i tępiciel nie pasuje, a to jest adekwatne.
Håkon milczał, licząc, że będzie to wymowniejsze niż milion słów.
– Zatem ustalone – powiedział Alhassan. – Załóżmy więc, że najeźdźca jest na pokładzie. Ewidentnie nas okpił, gdy chodzi o brakujący kombinezon i zamknięte śluzy, ale trzeba uznać, że gdzieś tu się kręci.
– Okpił nas…
– Oszkapił, no. Co ci nie pasuje?
Lindberg zmarszczył czoło i nerwowo je potarł. Potem podniósł wzrok na rozmówcę.
– Czytałeś kiedyś Conan Doyle’a? – zapytał.
– Nie.
– Sherlock Holmes powiedziałby, że nasza dedukcja była oparta na błędnych przesłankach – dodał w zamyśleniu astrochemik.
– Kto?
– Nieważne – uciął szybko Håkon. – Mam na myśli, że sukinsyn musiał opuścić ten pokład, zanim włączył tryb oszczędzania energii i zablokował wszystkie włazy.
Alhassan spojrzał na niego pytająco i Lindberg uświadomił sobie, że mówi niejasno. Ostatnie godziny wprawiły go w nieco mętny stan umysłu, a tabletka na pewno nie pomogła. Potrząsnął głową.
– Włączył oszczędzanie z poziomu maszynowni, dlatego nie możemy deaktywować trybu z mostka. A potem zablokował wszystkie śluzy – dodał Lindberg. – Twój byt transcendentalny siedzi tam i drwi sobie z nas w najlepsze. Na korzyść tego założenia przemawia fakt, że przemówił do nas z pokładowych systemów nagłaśniających.
Nagle wszystkie światła zmieniły barwę na jasnopomarańczową i przestały mrugać. Załoganci skamienieli, patrząc na siebie z przestrachem. Dostali jasny sygnał – stanowili jedynie elementy gry, w którą bawił się ten twór.
– Obserwuje nas – szepnął Dija Udin. – Sukinkot przez cały czas nas obserwuje…
– I igra sobie z nami w najlepsze.
– Niech go strawią ognie piekielne – odparł Alhassan, tocząc wzrokiem po mostku.
Håkon również starał się stwierdzić, gdzie znajduje się obiektyw. Poniewczasie zorientował się, że na mostku nie było żadnego systemu monitorowania załogi.
Otworzył podłokietnik i wyciągnął z niego datapada, po czym wystukał na nim wiadomość: „nie widzi nas, ale słyszy”. Podał go Dija Udinowi, a ten skinął głową.
Naraz wszystkie światła zgasły.
– Chyba jednak widzi – zauważył Alhassan. – Może nie potrzebuje do tego obiektywów.
Z korytarza dobiegł odgłos cichego buczenia – dźwięk dobrze znany załogantom. Zwiastun normalności.
– Wentylacja zaczęła działać pełną…
Håkon nie dokończył, gdyż włączyły się wszystkie inne systemy, a mostek zalało jaskrawe światło z sufitu i ścian. Chwilę trwało, nim oczy przyzwyczaiły się do blasku.
– Dosyć tego – powiedział muzułmanin. – Idę posłać niewiernego na tamten świat, inszallah.
– Tym razem nie będę polemizować.
Złapali za broń i ruszyli na korytarz. Pokonali kilka grodzi, a potem weszli do windy. Dopiero wtedy, na moment przed wydaniem komendy zjazdu do maszynowni, opadły ich wątpliwości.
– Naciskaj – odezwał się Dija Udin. – Im szybciej, tym lepiej.
– Wymanewruje nas. Zjedziemy na dół, on pojedzie do góry. Zajmie mostek, i…
– Nie musi niczego zajmować, miał całego Accipitera dla siebie.
– Mogliśmy chociaż sprawdzić odczyty na mostku.
Spoglądali na siebie przez moment. Håkon przypuszczał, że zaraz padnie propozycja, by jeden z nich wrócił do centrum dowodzenia. Byłoby to o tyle problematyczne, że drugi musiałby udać się samotnie do maszynowni.
– Srał to pies. Jedziemy – powiedział Alhassan, po czym wdusił przycisk.
11
Ułożywszy się w kriokomorze, Nozomi spojrzała na pochylającego się nad nią pierwszego oficera.
– Dowódca już jest? – szepnęła.
– Nie, Reddington wsiada jako ostatni.
– Kiedy ostatnio pan go widział, majorze?
– Dawno, ale to nie ma żadnego znaczenia. Może dowodzić tym statkiem nawet ze stacji kosmicznej.
Ellyse pomyślała, że gdyby tylko dowództwo wiedziało o permanentnie nieobecnym pułkowniku, dwa razy zastanowiłoby się, czy wysłać na ratunek Kennedy’ego.