Odległość między przystankiem, na którym wysiadł pan José a Archiwum Głównym Akt Stanu Cywilnego była niewielka, co było miłym gestem komunikacji miejskiej wobec interesantów. Mimo to pan José wrócił do domu kompletnie przemoczony. Szybko zdjął płaszcz, zmienił spodnie, skarpetki i buty, wytarł ręcznikiem ociekające wodą włosy, prowadząc jednocześnie wewnętrzny dialog, To była ona, Nie, nie ona, A może jednak, Niestety, A jeśli tak, Dowiesz się, kiedy odnajdziesz tę z karty, Gdyby jednak się okazało, że to ona, mógłbym jej powiedzieć, że już się znamy, że spotkaliśmy się w autobusie, Nie będzie pamiętać, Jeśli poszukiwania nie potrwają zbyt długo, na pewno sobie przypomni, Ale przecież nie chcesz zbyt szybko jej znaleźć, a może nawet wcale nie masz na to ochoty, gdyby ci naprawdę zależało, poszukałbyś w książce telefonicznej, zwykle od tego się zaczyna, Nie pomyślałem o tym, Przecież książka leży tam, za ścianą, Nie mam ochoty tam iść, Boisz się ciemności, Wcale nie, znam te ciemności jak własną kieszeń, Ty chyba nie znasz nawet własnej kieszeni, Pozwól, że nadal będę tkwić w niewiedzy, ptaki też nie wiedzą, czemu śpiewają, Jesteś liryczny, Jestem smutny, Nic dziwnego, jak się ma takie życie, Pomyśl sam, może kobieta w autobusie była tą, której szukam, może nigdy więcej jej nie zobaczę, może los dał mi tylko tę jedną szansę, a ja ją zmarnowałem, Jest tylko jeden sposób, żeby to wyjaśnić, Jaki, Zrób to, co poradziła ci ta stara z parteru, Licz się ze słowami, Przecież jest stara, To pani w podeszłym wieku, Nie zgrywaj się, jest po prostu stara, dużo starsza od ciebie, Skończmy z tym, Jak sobie życzysz, Zajrzę do książki telefonicznej, Cały czas ci to kładę do głowy. Pan José wszedł do Archiwum w kapciach i pidżamie, na którą zarzucił koc. Czuł się nieswojo, jakby ten dziwny strój był przejawem braku szacunku dla powagi Archiwum i dla tego wiecznie zapalonego żółtawego światełka, rzucającego na biurko kustosza martwy blask gasnącego słońca. Książka telefoniczna, z której nie wolno było korzystać bez pozwolenia nawet w sprawach służbowych, leżała na brzegu biurka i wprawdzie pan José mógł sobie przy nim usiąść, co już przecież raz zrobił, w owej pełnej triumfalnego uniesienia chwili, jednak tym razem nie odważył się, być może z powodu niestosownego stroju lub też w obawie, że ktoś zaskoczy go w takim stanie, choć nie bardzo wiedział kto, bo po godzinach pracy nigdy nie było tam żywej duszy. Pomyślał, że lepiej wziąć książkę do domu, gdzie będzie czuł się pewniej niż w złowrogim cieniu niebotycznych regałów, które, jak mu się wydawało, mogły lada moment runąć spod mrocznego sufitu, zasnutego sieciami żarłocznych pająków. Wzdrygnął się, jakby zakurzone i lepkie pajęczyny już leciały mu na głowę i mało brakowało, a nieopatrznie wziąłby książkę telefoniczną, nie sprawdziwszy, jak leży, w jakiej odległości od brzegów i ewentualnie pod jakim kątem, na wypadek gdyby w dziedzinie geometrii i topografii kustosz nie był zwolennikiem kątów prostych i linii równoległych. Kiedy wychodził z książką, miał pewność, że położy ją w tym samym miejscu, co do milimetra, dzięki czemu zastępcy nie będą musieli na polecenie szefa sprawdzać, kto, kiedy i dlaczego z niej korzystał. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że coś mu przeszkodzi w zabraniu książki, jakiś podejrzany odgłos, jakiś szept lub nieoczekiwany błysk w głębi grobowych czeluści Archiwum, gdzie jednak panowała absolutna cisza, nie słychać było nawet korników wgryzających się w drewno.
Pan José, nadal z kocem na plecach, zasiadł przy własnym stole i otworzywszy książkę telefoniczną, zaczął studiować najpierw wskazówki dla użytkownika, potem kody pocztowe i cennik, jakby właśnie po to ją wziął. Jednak po paru minutach zaczął nagle szybko przewracać strony, w tę i z powrotem, aż wreszcie odnalazł tę, na której powinno być nazwisko nieznajomej. Jeżeli mnie wzrok nie myli, ona tu nie figuruje. Faktycznie, nie ma jej. Powinna być po tym nazwisku, a nie ma. Powinna być przed tym nazwiskiem, i nie ma. A nie mówiłem, pomyślał pan José, mimo że nigdy nic takiego nie powiedział, po prostu w ten sposób wyrażał satysfakcję z faktu, że na przekór wszystkim miał rację, toteż choć na jego miejscu każdy detektyw walnąłby ze złości pięścią w stół, pan José ograniczył się jedynie do ironicznego uśmiechu, jak ktoś, kto od początku wiedział, że skierowano go na niewłaściwy trop i w końcu konkluduje, A nie mówiłem, albo w ogóle nie ma telefonu, albo ma zastrzeżony numer. Był tak zadowolony, że natychmiast, bez zbędnych wahań, poszukał numeru telefonu ojca nieznajomej, który znalazł. Wcale go to nie poruszyło. Wręcz przeciwnie, chcąc definitywnie wszystko wyjaśnić, poszukał jeszcze nazwiska mężczyzny, z którym nieznajoma się rozeszła, i też je znalazł. Gdyby miał plan miasta, mógłby na nim zaznaczyć pięć związanych z dziewczynką ze zdjęcia adresów, dwa na ulicy, gdzie się urodziła, adres szkoły oraz dwa świeżo odnalezione i gdyby połączył je liniami, powstałby początkowy zarys zwykłego życia, którego linie biegną zygzakiem, krzyżują się bądź przecinają, lecz nigdy nie rozwidlają, gdyż dusza podąża zawsze tam, gdzie nas niosą nogi, a z kolei ciało nie mogłoby się poruszać, gdyby nie skrzydła duszy. Zanotował adresy i to, co ma kupić, duży plan miasta, karton tej samej wielkości do umocowania planu, pudełko szpilek z kolorowymi łebkami, najlepsze będą czerwone, gdyż widać je z daleka, na życie bowiem, podobnie jak na obrazy, należy patrzeć z odległości czterech kroków, nawet jeśli mamy sposobność ich dotknąć, powąchać i posmakować. Pan José był całkiem spokojny, wcale nie poruszyło go odnalezienie adresu rodziców i eksmęża nieznajomej, nawiasem mówiąc, ten ostatni mieszkał w pobliżu Archiwum Głównego, oczywiście wcześniej czy później zapuka do ich drzwi, ale dopiero wtedy, gdy uzna, że nadszedł czas. Zamknął książkę telefoniczną, odniósł ją na miejsce, położył dokładnie tak, jak leżała i wrócił do siebie. Powinien teraz zjeść kolację, ale pewnie na skutek emocji, jakich doznał tego dnia, żołądek nie dawał o sobie znać. Usiadł, otulił się kocem, starannie przykrył nogi i przysunął gruby zeszyt. Nadszedł czas, żeby zacząć notować przebieg poszukiwań, spotkania, rozmowy, refleksje, taktykę i plany dochodzenia, które nie wyglądało na proste. Oto ktoś wyrusza na spotkanie kogoś, pomyślał, i choć ta wędrówka ledwie się zaczęła, miał już sporo do opowiedzenia, Gdyby to była powieść, mruknął, otwierając zeszyt, sama rozmowa z panią z parteru starczyłaby na jeden rozdział. W chwili, kiedy brał pióro, aby zacząć pisać, jego wzrok padł na kartkę z adresami i pomyślał, że jest bardzo prawdopodobne, iż nieznajoma po rozwodzie przeprowadziła się do rodziców, choć było równie prawdopodobne, że to mąż się wyprowadził od niej i tylko jego nazwisko zostało w książce telefonicznej. Gdyby tak istotnie było, to zważywszy na fakt, że owa ulica znajdowała się w pobliżu Archiwum Głównego, nie wykluczone, że kobieta z autobusu była tą, o którą chodzi. Wewnętrzny dialog znów zaczął nabierać tempa, To była ona, Nie, Właśnie, że tak, Nic podobnego, ale tym razem pan José nie chciał już tego słuchać i pochyliwszy się nad zeszytem, zaczął pisać, co następuje, Wszedłem do budynku, potem po schodach na drugie piętro i kiedy stałem pod drzwiami mieszkania, w którym urodziła się nieznajoma, usłyszałem płacz niemowlęcia, pomyślałem, że może to jej dziecko, jednocześnie kobiecy głos nucił kołysankę, Może to ona, późnej przekonałem się, że nie.
*
Wbrew temu, co na ogół sądzą osoby postronne, praca w urzędach państwowych wcale nie jest łatwa, szczególnie zaś w Archiwum Głównym Akt Stanu Cywilnego, gdzie – od czasów, których nie nazwiemy niepamiętnymi, gdyż wszyscy i wszystko jest tu odnotowane, a to za sprawą niestrudzonych wysiłków kolejnych pokoleń wielkich kustoszy – szczególnie wyraziście rysują się wszystkie wady i zalety służby publicznej, czyniące z urzędnika istotę szczególną, której korzyści i ograniczenia warunkuje przestrzeń fizyczna i umysłowa, zakreślona stalówką jego pióra. Innymi słowy, przekładając na konkrety te ogólnikowe rozważania przedstawione w powyższym wprowadzeniu, należałoby powiedzieć, że pan José ma do rozwiązania pewien problem. Mając w pamięci trudności, z jakimi wyrwał opornym i służbistym zwierzchnikom owe nędzne pół godziny zwolnienia z pracy, dzięki czemu mąż młodej lokatorki z drugiego piętra nie przyłapał go in flagranti na rozmowie z żoną, możemy sobie wyobrazić, jak bardzo musi go męczyć szukanie kolejnej wymówki, która by usprawiedliwiła ponowną prośbę o zwolnienie i to nie na godzinę czy dwie, lecz na całe trzy godziny, gdyż prawdopodobnie tyle czasu będzie potrzebował, aby z dobrym skutkiem przeprowadzić niezbędne poszukiwania w szkolnym archiwum. Rezultaty tego nieustannego, obsesyjnego niepokoju nie dały długo na siebie czekać i pan José, do tej pory ceniony przez zwierzchników jako kompetentny, skrupulatny i gorliwy urzędnik, stał się roztargniony, często się mylił, miewał w ciągu dnia napady senności, rezultat ciągłego niedosypiania, czym zasłużył sobie na krytyczne uwagi, surowe napomnienia i nagany, które jeszcze bardziej wytrącały go z równowagi, gdyż w takim stanie rzeczy nawet nie miał co marzyć o upragnionym zwolnieniu. Sprawy zaszły tak daleko, że po szczegółowej analizie zarówno referenci, jak i kierownicy nie mieli innego wyjścia, jak powiadomić o całej sprawie kustosza, któremu wydała się tak absurdalna, że w pierwszej chwili w ogóle nie mógł pojąć, o co chodzi. Fakt, że urzędnik tak dalece mógł się opuścić w pracy, z góry wykluczał jakąkolwiek pobłażliwość i urągał dobrym tradycjom funkcjonowania Archiwum, coś takiego mogła usprawiedliwić jedynie ciężka choroba. Toteż gdy winowajcę doprowadzono przed oblicze kustosza, od razu zapytał, Czy jest pan chory, Wydaje mi się, że nie, Jeśli nie jest pan chory, to dlaczego w ostatnich dniach zaniedbuje się pan w pracy, Nie wiem, może dlatego, że źle sypiam, A więc jest pan chory, Nie, ja tylko źle sypiam, Jeśli źle pan sypia, to znaczy, że jest pan chory, człowiek zdrowy zawsze dobrze śpi, chyba że ma coś na sumieniu, jakąś ciężką winę, sumienie jest bardzo ważne, Tak jest, proszę pana, Jeśli źle pan pracuje z powodu bezsenności, a z kolei bezsenność jest spowodowana wyrzutami sumienia, to trzeba ustalić, jaką winę ma pan na sumieniu, Nie poczuwam się do żadnej winy, Niemożliwe, tutaj jedyną osobą bez winy jestem ja, co z panem się dzieje, czemu pan tak patrzy na tę książkę telefoniczną, Zamyśliłem się, To zły znak, wie pan, że zgodnie z regulaminem nie wolno odwracać wzroku, kiedy się ze mną rozmawia, tylko ja mogę to robić, Tak jest, proszę pana, Co to za wina, Nie wiem, Tym gorzej, zapomniane winy są najgorsze, Do tej pory sumiennie pracowałem, Istotnie mam o panu dobre informacje, dlatego właśnie sądzę, że pańskie zachowanie w ostatnich dniach nie jest wynikiem jakiejś zapomnianej, lecz niedawnej, całkiem świeżej winy, Nie mam nic na sumieniu, Sumienia milczą częściej niż powinny, dlatego właśnie potrzebne jest prawo, Tak jest, proszę pana, Muszę powziąć jakąś decyzję, Tak jest, proszę pana, Już powziąłem, Tak jest, proszę pana, Zawieszam pana na jeden dzień, Czy to zawieszenie dotyczy tylko pensji, czy również obecności w pracy, spytał pan José, w którym obudził się promyk nadziei, Oczywiście, że tylko pensji, praca nie może na tym ucierpieć, już dostatecznie ucierpiała, dopiero co dostał pan pół godziny wolnego, chyba nie sądzi pan, że pańskie zachowanie w ostatnich dniach zostanie nagrodzone wolnym dniem, Nie, proszę pana, Mam nadzieję, że posłuży to panu za nauczkę i że będzie pan, jak dawniej, dobrym urzędnikiem, zarówno dla własnego dobra, jak i w interesie Archiwum Głównego, Tak jest, proszę pana, To wszystko, proszę wrócić na miejsce.
Pan José był zrozpaczony, roztrzęsiony i bliski łez. Podczas paru minut rozmowy z szefem na jego biurku urósł stos papierów, wyglądało na to, że koledzy skorzystali z okazji i do sankcji dyscyplinarnych dorzucili własną, dodatkową karę. Prócz tego na sali było kilku oczekujących interesantów i wszyscy ustawili się do niego, co nie mogło być sprawą przypadku, wykluczone, żeby stanęli w kolejce do niego w nadziei, że nieobecny urzędnik okaże się bardziej sympatyczny i przystępny niż ci, którzy siedzieli za barierką, raczej to właśnie ci ostatni wskazali im, do kogo mają się zwrócić. Zgodnie z regulaminem wewnętrznym załatwianie interesantów było sprawą priorytetową, toteż pan José podszedł do barierki, wiedząc, że za jego plecami stos papierów na stole będzie nadal rósł. Był załamany. Teraz, kiedy od zirytowanego kustosza otrzymał naganę i został ukarany, w najbliższym czasie nie miał co marzyć o jakimkolwiek zwolnieniu z pracy, nie dostanie ani godziny, ani pół, ani nawet pięciu minut wolnego, choćby wymyślił nieprawdopodobne narodziny dziecka czy wątpliwą śmierć kogoś bliskiego. W tym Archiwum długo się o wszystkim pamięta, nic nie popada w całkowitą niepamięć. Toteż jeśli nawet za dziesięć lat pan José popełni choćby najdrobniejszy błąd, z pewnością znajdzie się ktoś, kto mu wypomni ze szczegółami ostatnie niefortunne wydarzenia. Prawdopodobnie to miał na myśli kustosz, mówiąc, że zapomniane winy są najgorsze. Dla przeciążonego pracą i załamanego psychicznie pana José reszta dnia była prawdziwym koszmarem. Podczas gdy dawał interesantom precyzyjne informacje, wypełniał i stemplował papiery oraz wyjmował i wkładał na miejsce karty, w myślach przeklinał los i przypadek, które sprawiły, że chorobliwie zainteresował się czymś, co dla człowieka przy zdrowych zmysłach nie miałoby najmniejszego znaczenia. Kustosz ma rację, myślał pan José, najważniejsze jest dobro Archiwum, żaden normalny i rozsądny człowiek w moim wieku nie zbiera wycinków o aktorach, tancerkach, biskupach i piłkarzach, to głupie, bezsensowne i śmieszne, ładną schedę zostawię po śmierci, dobrze, że nie mam dzieci, całe nieszczęście bierze się chyba właśnie stąd, że jestem sam jak palec, gdybym miał żonę. W tym miejscu refleksje pana José nagle się urwały i zmącone myśli podążyły innym, krętym i niewyraźnym tropem, wiodącym od zdjęcia małej dziewczynki do realnie istniejącej dorosłej kobiety, trzydziestosześcioletniej rozwódki. A właściwie na co mi ona, co mi z tego przyjdzie, że ją odnajdę. Tu myśl znów się urwała i wróciła do poprzedniego wątku, Ciekawe, jak ją odnajdziesz, skoro nie pozwalają ci jej szukać, na to pytanie pan José nie odpowiedział sobie, gdyż informował właśnie ostatnią osobę z kolejki, że akt zgonu, o który chodzi, będzie można odebrać następnego dnia.
Jednak pytanie, z gatunku tych natrętnie powracających, znów go zaatakowało, kiedy kompletnie wyczerpany fizycznie i psychicznie wreszcie wrócił do domu. Padł na łóżko jak kłoda, chciał usnąć, zapomnieć o szefie, o niesprawiedliwej karze, lecz pytanie wślizgnęło się za nim i szeptało, Nie możesz jej szukać, nie pozwalają ci, tym razem nie mógł już wykręcić się rozmową z interesantem, ale próbował udawać, że nie rozumie, o co chodzi i powiedział, że wymyśli jakiś sposób, a jeśli jej nie znajdzie, to zrezygnuje, Skoro tak łatwo się poddajesz, nie warto było fałszować referencji i zmuszać sympatycznej pani z parteru do grzesznych wyznań, wtargnąłeś do jej domu i naruszyłeś jej prywatność, to brak szacunku dla innego człowieka. Aluzja do referencji tak przestraszyła pana José, że usiadł na łóżku. Cały czas nosił ten dokument w kieszeni marynarki, lepiej nie myśleć, co by było, gdyby mu przypadkiem wypadł lub gdyby na skutek rozstroju nerwowego dostał jakiegoś ataku, stracił przytomność i któryś z uczynnych kolegów, chcąc mu ułatwić oddychanie, rozpiąłby guziki, zauważył białą kopertę z pieczęcią Archiwum Głównego i zapytał, Co to takiego, a potem referent, a potem kierownik, a potem szef. Pan José wolał nie myśleć, co potem by się działo, zerwał się na równe nogi, wyjął kopertę z marynarki wiszącej na oparciu krzesła i zaczął się niespokojnie rozglądać, zastanawiając się, gdzie, u licha, mógłby ją schować. Nie miał żadnego mebla zamykanego na klucz, toteż cały jego skromny dobytek był wystawiony na łup pierwszych lepszych ciekawskich oczu. Wreszcie jego wzrok padł na leżące w szafie teczki z wycinkami i stwierdził, że to mogło być dobre wyjście. Wyjął teczkę biskupa i włożył do niej kopertę, z pewnością biskup, choćby najbardziej świątobliwy, nie wzbudzi niczyjej ciekawości, to nie kolarz czy kierowca formuły pierwszej. Z lżejszym sercem wrócił do łóżka, lecz tam wciąż czekał jego wewnętrzny głos, Wszystko na nic, problem nie tkwi w referencjach, nieważne, czy schowasz ten papier, czy pokażesz, to nie doprowadzi cię do nieznajomej, Już mówiłem, że coś wymyślę, Wątpię, szef całkowicie związał ci ręce, nie da ci się ruszyć nawet na krok, Poczekam, aż sprawa ucichnie, A co potem, Nie wiem, znajdę jakiś sposób, Mógłbyś wszystko wyjaśnić w jednej chwili, Ale jak, Zadzwoń do rodziców, niby w imieniu Archiwum i poproś o jej adres, Wykluczone, Jutro pójdziesz do niej, nie mam pojęcia, jak potoczy się wasza rozmowa, ale przynajmniej coś się wreszcie wyjaśni, Kiedy ją zobaczę, prawdopodobnie wcale nie będę miał ochoty z nią rozmawiać, Wobec tego, po co jej szukasz, po co badasz jej życie, O biskupie też zbieram informacje, co wcale nie znaczy, że chciałbym kiedyś z nim rozmawiać, To jakiś absurd, Owszem, ale już najwyższy czas, żeby zrobić w życiu coś absurdalnego, To znaczy, że jeśli ją spotkasz, nie powiesz, że jej szukałeś, Raczej nie, Dlaczego, Nie potrafię tego wyjaśnić, W każdym razie, nawet do szkoły nie pójdziesz, bo podobnie jak Archiwum Główne, jest zamknięta w soboty i niedziele, Do Archiwum mogę wchodzić, kiedy zechcę, Nie jest to żaden wyczyn, zważywszy, że wystarczy otworzyć wewnętrzne drzwi, Ale ty sam nigdy tam nie poszedłeś, Jestem tam, gdzie ty, zawsze ci towarzyszę, Możesz dalej to robić, Mam taki zamiar, ale ty nigdy nie wejdziesz do szkoły, Zobaczymy. Pan José wstał i jak zwykle wieczorem przygotował bardzo lekki posiłek, który właściwie trudno nazwać kolacją. Podczas jedzenia cały czas myślał, potem umył talerz, szklankę i sztućce, ciągle myśląc, strzepnął okruchy z obrusa i jakby ten ostatni gest rozstrzygnął jakieś wątpliwości, otworzył drzwi prowadzące na ulicę. Naprzeciwko, po drugiej stronie jezdni stała budka telefoniczna, można powiedzieć, że miał ją pod samym nosem, zaledwie dwadzieścia kroków dzieliło go od słuchawki, która mogła przekazać jego głos i tą samą drogą otrzymałby odpowiedź, z takich czy innych względów kończącą jego poszukiwania, mógłby spokojnie wrócić do domu, odzyskać zaufanie szefa, a świat wróciłby na swoją starą orbitę, czekając z niezmąconym spokojem na godzinę ostatecznego spełnienia, jeżeli te słowa tylekroć powtarzane mają jakiś realny sens. Pan José nie przeszedł na drugą stronę ulicy, włożył marynarkę i płaszcz, po czym wyszedł z domu.