Pożałował, że to powiedział, bo go coś w sercu kolnęło, coś szarpnęło w środku boleśnie. Jak iskra elektryczna albo jak ząb się wyrywa. Jakby się u niego ta róża wyrwała z piersi.
I leży na stoliku.
Wtedy pan się pytał:
Kto zabrał pióro? Przed chwilą było.
Teraz pani:
Kto tu różę położył? Nie chcę. Za wiele sobie pozwalacie.
Chłopcy proszą:
Niech paniusia powącha. Niech pani weźmie. Już my odkupimy śniadanie.
Jedni proszą naprawdę, drudzy błaznują. Bo lubią, jak się coś takiego wydarzy.
Po lekcji składkę zrobili.
Daj grosik do czapki na głodnego żarłoka.
Dwanaście bułek, tuzin, kupili całą torbę.
Masz. Jedz. Na zakąskę. Po żabie.
Dumny stał się Kajtuś. Nieprzystępny i niecierpliwy.
Byle co, zaraz mówi:
Chcesz w zęby? Głupi! Patrzcie go: osioł, udaje mądrego.
Już nikt go nie lubi. Bo rozbija się. Już nawet starszych zaczepia.
A pokłócił się z chłopcem z szóstego oddziału. Wyraźnie się narywa.
Otoczyli ich kołem. Dziwią się. Czekają na bójkę.
Może i mnie przezwiesz osłem?
Owszem. I ośle uszy ci przyprawię.
Miał Kajtuś w kieszeni lusterko, którym puszczał zajączki słoneczne po ścianie; nawet w klasie na lekcji.
Podaje mu lusterko i mówi:
Masz. Patrz.
Natężył myśl napiął jak łuk czarodziejską wolę. Zażądał. Rozkazał.
Ten patrzy: wydłużyły się uszy, urosły w górę. I znikło.
Co takiego? Czy naprawdę, czy się tylko zdawało?
Skąd masz to lusterko? Sprzedaj. Naucz, jak się to robi.
Zapomnieli o kłótni. Myślą, że jakaś sztuka.
Oddaj mówi Kajtuś leniwie, z wysiłkiem.
Zlękli się. Widzą, że stoi blady, wargi mu posiniały. Oparł się o ścianę..
Rozbiegli się. Kajtuś sam został.
Trudny być musi czar zmieniać ludzi w zwierzęta, jeżeli same uszy tak mnie zmordowały.
Samotny się czuje i słaby.
Inaczej sobie to wszystko wyobrażał, gdy pragnął zostać czarodziejem.
Aż trzynasty czar i ostatni w miesiącu: muchy.
Pan objaśnia. Kajtuś nie słucha. Myśli o tym i owym. Nie wie nawet, gdzie jest i co się dzieje wokoło.
Czy róża, którą dałem pani, też zaraz znikła? Może przeciwnie: nie zwiędnie, nie uschnie, bo czarodziejska, bo wyczarowana.
Patrzy na piec, na sufit, na ściany.
Widzi na piecu muchę.
Mucha idzie w górę, prędko, jakby się spieszyła i bała się spóźnić. Potem przystanęła, jakby sobie coś przypomniała, i wraca. I tak trzy razy: w górę, na dół, w górę, na dół po piecu. Potem frunęła i znikła.
Czego szukała na piecu, dlaczego się obraziła?
Rozgląda się Kajtuś, a mucha siedzi na ścianie. I tak samo: trzy razy w górę, trzy razy w dół. Więc chyba ta sama?
A na suficie cztery muchy: dwie duże, dwie małe. Tak śmiesznie maszerują parami. Przyleciała piąta.
Pan odwrócił się i patrzy na klasę.
Zrozumieliście?
Przestraszył się Kajtuś, bo pan każe powtórzyć.
Nagle myśl: Żeby mucha siadła panu na nosie.
I mucha już siedzi i czeka na dalsze rozkazy.
Niech trzy muchy
Niech pięć!
Siedzą. Wszystkie na nosie.
Pan zamachnął się. Wróciły.
Bo muchy są natrętne.
Byłoby się na tym skończyło.
Ale Kajtuś nawet nie sam, a jakby ktoś inny za niego rozkazuje: Niech tysiąc much.
Dziesięć tysięcy Na nosie.
Od razu wali przez otwarte okna cała gromada, cała wataha tych much.
Kajtuś schował się pod ławkę, niby że spadło mu pióro, więc podnosi.
Pan powiedział coś czy krzyknął. Cisza, tylko bzzz brzęczenie.
Potem pan wyleciał i trzasnął drzwiami.
Śmiech. Tupanie. Biją z uciechy w pulpity.
Kajtuś wyłazi spod ławki, a muchy partiami wylatują przez okno.
Co to za wrzaski?
Zaraz kierownik i śledztwo.
Nie my. Pan widział: przez okno wpadły.
Może nowy rój zakładają?
Przecież muchy nie pszczoły.
Myślałem, że szarańcza.
Może zwariowały?
Pani była w klasie do końca godziny. Potem poszli do domu; bo była narada.
Zamknęli szkołę na dwa dni i urządzili sprzątanie. Chcieli nawet ściany malować.
Na bramie wisiała kartka:
Z powodu remontu zajęć nie będzie do czwartku.
Rozdział piąty
Czary Kajtusia w domu i na ulicy Sonolo, kasolo, symbolo Pierwszy czar stały Niebezpieczeństwo
Mówią, że pieniądze nie dają szczęścia.
Zdrowie ważniejsze mówi mama. Co z tego, że ktoś bogaty, jeżeli choruje?
Pewnie mama tak myśli, bo robili jej operację. Dwa razy w szpitalu leżała, raz nawet długo.
Nauka jest ważniejsza mówi ojciec. Pieniądze można stracić, a wiedza na zawsze zostanie. Uczony da sobie radę w życiu.
I prosi ojciec, żeby się Kajtuś przykładał do książki, żeby był pilny i posłuszny w szkole.
Największy skarb człowieka to dobre serce i czyste sumienie mówi babcia. Dobry nie martwi się. I zgodny z ludźmi, nie obrazi nikogo, i przebaczy, i zawsze znajdzie życzliwych, co w potrzebie pomogą. I życie spokojnie mu płynie bez krzywdy ludzkiej.
Ale Kajtusiowi się zdaje, że i bogactwo ważne.
Gdyby miał ojciec pieniądze, mama mogłaby na wieś pojechać i pewnie byłaby zdrowa.
Gdyby ojciec miał pieniądze, założyłby własny warsztat, nie potrzebowałby znosić kaprysów i cudzych kątów wycierać
I dobry człowiek, jeżeli ma majątek, może się z biednym podzielić.
Więc Kajtuś chce być bogaty.
Chce mieć kurę, która znosi złote jaja.
Poszedł wieczorem na strych i próbuje czarować.
Proszę, żądam, chcę mieć kurę, co znosi złote jaja.
Sonolo kasolo symbolo
Pramara rumkara. Chcę, rozkazuję.
Mutus, nomen, dedit
Tygrys, sezam, karakorum. Niech mam taką kurę!
Ani wie, po jakiemu mówi zaklęcia, ani co znaczą. Wyrazy, których nigdy nie słyszał, albo przekręcił i znane
Patrzy przez okienko na gwiazdy, patrzy ostro na czapkę, gdzie kura się ma ukazać, to znów oczy przymyka.
Oddech zatrzyma, to powoli i głęboko, to znów prędko oddycha.
Ręce ma splecione, palce rozstawił szeroko, albo w pięść ścisnął.
Głowę podnosi, pochyla.
Mówi głośno, próbuje szeptem.
Nic i nic.
Ani kury, ani jednego, choćby maleńkiego jajeczka. Jak na złość.
Złote mu się nie udały, próbuje srebrne. Też nie.
Może lepiej się stało? chce się pocieszyć. Bo gdzie kurę schowa, jak jajko sprzeda?
Co powie, gdy się zapytają, skąd wziął?
Trzy razy był na strychu.
Zmęczony bardzo wracał.
Nie. Lepiej nauczyć się zwyczajnie znajdować pieniądze na ulicy.
Zacznie od małego, tak będzie łatwiej. Na początek złotówkę. Byle się nauczyć, byle wreszcie wiedzieć.
Bo przykro.
Bo jest czarodziejem, a nie wie. Ani zaklęć żadnych nie posiada ani co, ani jak, ani kiedy. Jakby nie on, a ktoś inny za niego.
Dlaczego w szkole czary się udają, a na ulicy nie?
Zacznie od małego: Chcę znaleźć złotówkę!.
Wraca ze szkoły i szuka.
Nie szuka, tylko się rozgląda. Bo kto ma siłę magiczną, ten bez szukania znajdzie.
Idzie zwyczajnym krokiem, ani prędko, ani powoli. Idzie prosto, a potem już zygzakiem. Z początku spokojnie, ale potem już wątpić zaczyna.
Nie udało się.
Może wieczorem?
Są czary, które się udają tylko o północy. Zanim kur trzykroć zapieje.
Lekcje odrobił. Bierze za czapkę.
Antoś, ty dokąd? Późno. Ojciec wróci z roboty.
Przyjdę zaraz. Za chwilkę
Na ulicy latarnie się już palą.
Błoto.
Tramwaj się przesunie. Samochód zaświeci przeleci.
Chcę znaleźć.
Niech znajdę.
Żądam. Rozkazuję.
Złotówko, znajdź się.
Znalazł. Tak dziwnie.
Już wracał, żeby się w domu bardzo nie gniewali.
Tak dziwnie, kiedy zupełnie stracił już nadzieję.
Już wracał.
Trudno. Nie dziś, to jutro, nie jutro, to za tydzień.
Nagle samochód jedzie. W błocie coś błysnęło. Nachyla się: moneta. Obok latarni, na samym brzeżuszku chodnika. Wisi prawie.
Pięćdziesiąt groszy.
Dobra nasza!
Chuchnął na szczęście.
Dosyć.
I pędem, co tchu do domu.
Drugi raz.
Chciał znaleźć na ulicy, a znalazł na schodach, ale tylko pięć groszy.
Tylko piątka; ale nowa, z blaskiem, jak złoto.
I dawniej zdarzało się, że Kajtuś znajdzie to i owo. Zgubił gumkę, znalazł ołówek, zgubił pióro, znalazł temperówkę.
I Kajtuś gubi, i inni. Bo wypadnie coś w biegu z kieszeni albo wyśliźnie się z teczki.
Albo dorosły rzuci; bo wyrzucają takie rzeczy, które mogą się przydać: jakiś sznurek, pudełko, buteleczkę, program do kina.
Ale to zupełnie co innego.
Trzeci raz było inaczej.
Już zniechęcony, wcale nie szukał. Spieszy się do szkoły.
Nie to nie.
Gdy nagle.
Chcę znaleźć sto złotych!
Bo co ryzykuje?
I zaraz koło narożnego sklepu przy samym schodku podnosi całą złotówkę, a obok: dwa razy po pięćdziesiąt groszy. Więc razem dwa złote.
Więc może więcej żądać? Może się z nim targuje nieznany naczelnik?
Wtedy pierwszy raz przyszło mu do, głowy, że i czarnoksiężnik ma swój rząd i władzę. Nie jest niezależny. Są jakieś tajne rozkazy.
No więc co? Ma dwa złote. Wesół36 idzie do szkoły.
Spotkał kolegów. Pochwalił się. Pokazał.
Nie przeczuwa, że będzie miał przykrość.
Bo było tak, że ostatnio zaczęły ginąć różne rzeczy w szkole: giną śniadania, książki, rękawiczki, szalik.
Próbował nawet Kajtuś wykryć szkodnika czarodziejskim sposobem, bo nieprzyjemnie. Ale nic z tego nie wyszło.
I właśnie na Kajtusia padło podejrzenie, że chłopcu zabrał.
Bo pani zbierała składkę od tych, co jeszcze nie dali. A tamten w bek: miał dwa złote zginęły; ukradli.
Gdzie miałeś?
W teczce. Nie w teczce, a w kieszeni.
Możeś zgubił na ulicy?
Nie. Były. Miał w szatni. Położył na oknie.
Kto z was ma jakie pieniądze?
Chłopcy wyjmują, pokazują. Ten ma dziesięć groszy, ten trzydzieści, ten ma dwie zagraniczne monety.
Kajtuś od razu się przyznał.
Skąd masz dwa złote? pyta się pani.
Znalazłem na ulicy.
Pani nieprzyjemnie spojrzała na Kajtusia.
Wzięła pani dwa złote i pyta się tamtego:
Twoje?
A tamten:
Moje.
Dopiero wtrącili się chłopcy:
On kłamie, proszę pani. Wcale nie jego. Nie miał. On udawał, że płacze.
Kajtuś spokojnie patrzy pani w oczy. Tamten stoi czerwony, zmieszany. Aż wyjąkał:
Moje były całe: jedne, razem dwa złote. Nie osobno.
Mogę mu dać mówi Kajtuś. Niech bierze.
Pani nie wie, co robić, a chłopcy buntują Kajtusia:
Nie dawaj, głupi. Patrzcie go, oszukaniec. Mówi, że miał na oknie, w kieszeni i w teczce. Miał inne, a mówi, że jego. O, znalazł i się, mądry! On kłamie. Nie miał wcale. Zawsze oszukuje. Kajtuś pokazał nam na ulicy, że znalazł.
Kajtuś wzruszył ramionami.
Pani chwilę pomyślała.
Opowiedz, gdzie znalazłeś?
Powiada, jak było. Zamilczał, rozumie się, o czarach.
Więc dajesz?
Niech weźmie, kiedy mówi, że zgubił. To przecież nie moje.
A tamten bierze. Ręce mu się trzęsą. I już teraz naprawdę płacze.
Znów dziwnie jakoś poplątane.
Może czarodziejska siła jednemu daje, drugiemu zabiera?
Bo przedtem także.
Chciał spróbować, inaczej.
Chciał wypróbować, czy można na innego przelać swój czar.
Wydał rozkaz, żeby mama znalazła złotówkę.
A mama wraca z miasta i dziwną historię opowiada:
Znalazłam pięć złotych. Rozglądam się, kto zgubił. Widzę, staruszek szuka. Pytam go się. Ucieszył się, biedaczysko. Właśnie było jego.
Dziko jakoś wyszło.
Takie to wszystko pokiełbaszone, że ani rusz zrozumieć.
Znalazł Kajtuś scyzoryk i kredki.
Scyzoryk leżał na środku ulicy. Leżał tak wyraźnie, a nikt go nie widział i nie podniósł.
Zupełnie jakby czekał na Kajtusia.
Tak samo z kredkami.
Całe nowe pudełko i akurat wtedy, kiedy pan zapowiedział, że postawi na okres dwójkę, jeśli kredek nie będą mieli.
Niby nawet nie czar, a przecież nikt całego nowego pudełka nie zgubi.
Potem scyzoryk zginął Kajtusiowi. Zostawił go na ławce, a po pauzie nie było. Może kto zabrał, chociaż się pytał dyżurnego i chłopców.
A może znikł sam?
Znów nie wiadomo.
I jeszcze dwa czary udały się Kajtusiowi na ulicy. Bo raz dziewczynki w błoto wywalił. To tak było:
Idzie sobie, wraca ze szkoły zamyślony.
Może dlatego nie udaje się na ulicy, że hałas: może za dużo ludzi wyraźnie coś przeszkadza.
Nie darmo czarodzieje mieszkali w basztach samotnych albo w ostatniej na skraju wsi chacie. Może ukrywają się w lasach albo na dnie morza?
Sam czuje, że myśli najłatwiej mu się układają nad Wisłą, z dala od miasta, w spokoju; albo w ciszy wieczorem, kiedy leży w łóżku.
Tak sobie, wracając ze szkoły, rozmyśla i rozważa. A przed nim trzy dziewczynki.
Zajęły całą szerokość ulicy i śmieją się, popychają, dokazują i przejść nie dają. Gdyby to byli chłopcy, może by nawet nie zwrócił uwagi; a tak to bardziej zły jeszcze.
Deszcz pada.
Chlapnijcie w błoto!
Już leżą. Wszystkie. Umazały się jak nieboskie stworzenia.
Niech mają. Niech się nie rozbijają.
Drugi raz przekupce jabłka rozsypał.
Znał ją. Od dawna, zawsze tu handlowała. Czasem u niej kupował.
Nie lubił jej, bo opryskliwa dla młodych. Ani obejrzeć nie pozwoli, ani wybrać, ani się potargować.
Zaraz:
Bierzesz czy nie bierzesz? Idź do Żyda. Nie kupuj.
Prawda, że i chłopcy nieraz dokuczą.
Przechodzi Kajtuś z kolegą. Patrzy, a baba drzemie.
Niech fajtnie.
W ten mig ona fajt!
Za kosz chwyciła, żeby się zatrzymać, i razem z koszem leży na ziemi.
Łobuzeria w śmiech.
Babcia się urżnęła.
Nie potłukła się nawet, ale zawstydziła.
Pierwszy raz w życiu. Jak jaka pijaczka. Ludzie się śmieją. Taki wstyd! Dwadzieścia lat handluję. Lato nie lato, zima nie zima. Pierwszy raz taka hańba.
Mało się nie rozpłacze.
Żal się Kajtusiowi zrobiło. Pożałował starą.
Kazał koledze pilnować, żeby kto jabłek nie ruszał, a sam zbiera rozsypane.