Kajtuś Czarodziej - Korczak Janusz 6 стр.


Kazał koledze pilnować, żeby kto jabłek nie ruszał, a sam zbiera rozsypane.

 Dziękuję ci, chłopczyno, dziękuję, kochanie. Masz, weź za dobroć jabłuszko.

I wtyka mu w rękę jabłko, ale robaczywe.

Kolega żartuje, a Kajtuś zły.

Bardzo mi było potrzeba ze starą zaczynać?


Aż doczekał się czaru, ale już stałego. Co wieczór się powtarzało. Pożytku nie tak znów wiele; ale ważny dowód, że siłę czarodziejską naprawdę Kajtuś posiada.

Zaczęło się późnym wieczorem.

W domu.

Wśród ciszy.

Leży Kajtuś w łóżku i zasnąć nie może.

Słyszy oddechy śpiących rodziców i babci.

Nie boi się, ale przykro jednemu nie spać. Samotny czuje się człowiek w ciemności.

Nagle zaskrzypi podłoga, jakby ktoś chodził. Coś stuknie w szafie czy za szafą, jakby ktoś się skradał.

Aż nareszcie jeść mu się zachciało.

Gdyby tak pod poduszką tabliczka czekolady albo coś innego.

Nic więcej nie pomyślał. Jeżeli dodał jakiś wyraz, to chyba zapomniał.

I zaraz usłyszał szelest; jakby pod poduszką mysz zachrobotała.

Sięga ręką: jest!

Torebka. Nie od razu otworzył. Bo po co się śpieszyć? Tylko palcami namacał: zgaduje.

Aż śmiało klamerkę odgina.

Wysypał na rękę: dziewięć czekoladek nadziewanych, dziewięć rodzynek dużych i dziewięć migdałów.

Przeliczył. Jeść czy nie?

Spróbował.

Słodkie, smaczne. Nie różnią się od zwyczajnych, które sprzedają w sklepach.

 Dlaczego dziewięć?

Zjadł wszystkiego po osiem, a resztę obejrzy rano. Papier torebki wydał mu się sztywny.

Chce schować do kieszeni, bo pod poduszką się czekolada roztopi. Więc siada i sięga po spodnie. A krzesło stuknęło.

 To ty, Antoś? obudziła się babcia.

 Ja.

 Dlaczego nie śpisz jeszcze?

 Spałem.

A rano nic w kieszeni nie było.

I tak co wieczór: czekoladki, rodzynki, migdały.

Wypróbował, że nietrujące. Chce poczęstować. Zostawił trzy. Mówi:

 Niech będą. Niech nie zginą.

I są. Nie zginęły. Częstuje.

 Skąd masz? pyta się mama.

 Kolega dał.

 Jedz sam.

 Jadłem. Zęby mnie bolą.

Nieprzyjemnie kłamać; ale co robić.


Inny czar udał się i nie udał.

Bardzo chciał mieć zegarek.

Już wiele razy myślał, żeby zamiast torebki coś pożytecznego. Ale bał się popsuć pośpiechem.

Aż doczekał się. Znów wszyscy spali.

Powiedział jakieś wyrazy egipskie czy arabskie. Powiedział zaklęcie i

 Zamiast przysmaków niech będzie

Zaraz znajomy szmer pod poduszką i ciche tykanie zegarka.

Słyszy. Ręką sięga. Roześmiał się.

 O, jaki hojny.

I zegarek, i torebka też pod poduszką.

 Antoś, ty się śmiejesz?

 Ja. Takie śmieszne mi się przyśniło.

Babcia zadowolona, że nie jęczy ze snu, nie zgrzyta zębami. Więcej nie pytała.

A rano zegarka nie było.

Próbuje i tak, i owak przez kilka wieczorów, ale już tylko słodycze.

A może lepiej się stało.

Bo widzi, że nic, więc uspokoił się i prędzej zasypia.

A bardzo, bardzo już był zmęczony.


W domu zauważyli, że Kajtuś posmutniał, zmizerniał.

Stracił apetyt. Mało się bawi na podwórku. I śpi niespokojnie.

Dawniej pałaszował, że no. Chleb nie chleb, ser nie ser kluski, kartofle, pierogi.

 Gdzie się to jedzenie podziewa w chłopaku? Je dobrze, a suchy jak szczapa.

Czytał babci gazetę, grał z ojcem w warcaby. Teraz nie je, wymawia się od wszystkiego: że go głowa boli.

 Pewnie chory. Trzeba doktora.

Zaniepokoił się Kajtuś.

Co będzie, gdy doktór pozna, że jest czarodziejem? Doktór zna łacinę, może dlatego uczą ich łaciny, żeby zamawiali choroby i odczyniali uroki martwym językiem37?

Ano: do doktora.

Opukał. Osłuchał. Obejrzał gardło. Kazał zęby leczyć u dentysty. Obejrzał oczy. Zważył. Powiedział, że blady, i krople zapisał. Powiedział, że Kajtuś rośnie.

Omylił się, nie poznał.

To trudne myśli nie dają Kajtusiowi spokoju, i jeść, i spać przeszkadzają.

No bo jest czarodziejem.

Długo nie wierzył. Teraz jest już pewien. Stało się, o czym marzył.

Ale trudny to zawód. Ciężki fach.

Niebezpieczne zajęcie.

Bo jeśli pomylić się w czym zwyczajnym, toć38 niewielka bieda: poprawić można. Ale pomylisz się w czarach, możesz życie stracić.

Przekonał o tym Kajtusia fatalny czar z tramwajem.


Idzie Kajtuś przez ulicę. Ano nic idzie sobie.

Patrzy na numery tramwajowe. Ten numer parzysty, ten nie; ten dzieli się bez reszty przez pięć, ten nie.

Patrzy na ludzi, na sklepy. Pies przed bramą siedzi. Przystanął Kajtuś, cmoknął, pogłaskał psa.

Znów tramwaj w pełnym biegu.

Odwrócił się, żeby zobaczyć numer.

I nagle myśl:

Chcę fiknąć kozła w powietrzu i stanąć na dachu tramwaju.

Jakiś wiatr moc siła, coś go podrzuciło w górę. Już w powietrzu, głową na dół. Wyprostował się i stoi na dachu tramwaju.

Jakaś kobieta krzyknęła. Ktoś na balkonie podniósł ręce do góry. Pies zawył. Zawołał szofer:

 Trzymaj się, bo zlecisz!

Kajtuś zachwiał się i już ma chwycić za drut. I już w ostatniej chwili przypomina sobie, że w drucie jest prąd elektryczny o wysokim napięciu.

Jak piorun. Tak właśnie w Ameryce zabijają w więzieniach skazańców.

Pada Kajtuś. Potoczył się. W uszach zaszumiało. Ma spaść. Zdążył.

 Chcę fiknąć na ziemię!

Znów wywinął w powietrzu. Stoi na chodniku.

Gapie się cisną. Zbliża się policjant.

Uciekł.

Zasapany zatrzymał się dopiero na trzeciej ulicy.

Poprawił ubranie. Otarł krew chusteczką z podrapanej ręki.

Wyprostował się. Odetchnął głęboko i zły, zbuntowany, cicho, ale wyraźnie powiedział:

 Rozkazuję, żeby mi się przez miesiąc żaden czar nie udał.

Wyjął z kieszeni lusterko, skrzywił się do siebie.

I rzekł, głosem syczącym, do siebie:

 Głupiec!

Rozdział szósty

Przyjemniej bez czarów Miesiąc upłynął Do lasu Zabłądził Burza Gorączka i maligna W szpitalu

Idzie Kajtuś. Pogwizduje wesoło.

Tak mu lekko, jak dawno nie było.

 Pozbyłem się na miesiąc kłopotu, a tymczasem pomyślę i ułożę, żeby głupstw więcej nie robić.

Bo trzeba jakoś inaczej.

Wbiegł do mieszkania i mamę całuje. Nie raz, a bez końca.

 Dosyć, Antoś. Co to za czułości?

Do babci przyskoczył.

 Niech babcia ze mną zatańcuje.

 A tobie co znów do głowy strzeliło?

 Nic. Jeść mi się chce.

 Chcesz jeść, to nie tańcuj, a gadaj. Masz, jedz na zdrowie. A wziąłeś lekarstwo, co doktór zapisał?

 Nie chcę. Po co? Zawracanie głowy.

 Nie grymaś, Antoś. Widzisz przecie: poweselałeś i apetyt ci wrócił.

Zjadł.

Lekcji mało, więc wybiegł na podwórko.

 Myśleliśmy mówią chłopcy żeś już taki dumny.

 Wcale nie.

 A dlaczego nie przychodziłeś?

 Buty miałem dziurawe.

I pomyślał zaraz:

Teraz będę więcej prawdę mówił.

Zabawa pysznie się udała. Nikt ani razu nie przeszkodził.

Zabawa pysznie się udała. Nikt ani razu nie przeszkodził.

A wieczorem rozmawiał przy herbacie. Grał z ojcem w warcaby.

Późnym wieczorem spać się położyli.

Z przyzwyczajenia sięgał pod poduszkę. Torebki nie było, a jeszcze go w palec ukłuło.

Może wrzeciono? pomyślał, wysysając krew z palca; bo przypomniał sobie bajkę o śpiącej królewnie.

Ale nie na sto lat usnął, a na zwyczajne godziny. Obudził się rześki. Żadnego śladu na palcu nie znalazł..

W drodze do szkoły postanowił zbadać, czy choć trochę siły magicznej posiada.

Niech temu elegantowi urwą się guziki i portki opadną.

Zaraz jeden guzik się urwał i po kamieniach potoczył.

Niech policjantowi czapka sfrunie.

Podskoczyła na głowie, ale nie spadła.

Władza moja trwa i wróci za miesiąc.

Wieczorem obliczył na kartce, ile mu się czarów udało osobno w domu, w szkole, na ulicy. Osobno zapisał ważne i mniej ważne. Odrzucił czary wątpliwe.

 Nie warto nawet liczyć. Może mi się tylko zdawało?

Bo zapomniał, co wcześniej, co później. Nie pamiętał dokładnie, jak było.

 Może czarodziej ma prawo wykonać dziewięć czarów albo siedem, albo trzynaście na miesiąc? Może czary udają się tylko w poniedziałki i piątki?

Szkoda, że nie zapisywał tajnymi znakami, żeby nikt nie zrozumiał, nawet jak znajdzie kartkę.

Mówią w bajkach, że czarodzieje mają uczniów. Pewnie, że tak łatwiej.

Ale Kajtuś sam już sobie poradzi.

Kiep39 ten, co chce łatwo.

Właśnie ciekawe, co trudne!

 Nie od razu Kraków zbudowany, głosi przysłowie.

Nawet na stolarza i na inżyniera trzeba długo się uczyć, a sztuka czarnoksięska trudniejsza od wszystkiego.

Toć wiele mu się udało, choć młody i niedoświadczony: choć sam, bez przewodnika.

Tak. Sam!

Bo kogo się poradzi?

Powie w tajemnicy koledze?

Na pewno kolega wypaple. Każe zrobić coś, a gdy się nie uda wyśmieje i powie, że kłamstwo. Albo męczyć zacznie:

 Pokaż. Naucz

Może powiedzieć pani?

Ale pani nie wierzy; mówi, że nie ma czarów. Nie wie, że różę czarodziejską wąchała.

W domu powiedzieć?

Też nie. Albo nie uwierzą, albo zabronią, albo zaczną dyktować, co wolno. Zresztą, co poradzą, gdy sami nie wiedzą?

Nie.

Nie wolno zdradzić tajemnicy.

Ma czas. Cały miesiąc. Każdy czar sprawdzi osobno i wyciągnie z niego naukę na przyszłość.


Śniło się Kajtusiowi.

Śniło się, że siedzi w głębokim fotelu, krytym ceratą. Śniło się, że ma na głowie szpiczasty kapelusz alchemika i na szyi krawat czerwony w zielone grochy. Że siedzi przy biurku. Na biurku czarny kot, sowa, trupia czaszka i to coś, co trzyma Kopernik na pomniku40.

I księgi. Grube, ciężkie księgi.

Bo widział Kajtuś na wystawie starą księgę w żółtej skórzanej oprawie z klamrą zamykaną.

Wstąpił do sklepu, żeby obejrzeć i o cenę zapytać. Ale nie chcieli wyjąć z wystawy i pokazać.

 To drogie. To nie dla ciebie.

(Pewnie pradziadek i dziadek mieli takie księgi).

Widział Kajtuś w księgarni książki tajemnicze:

Sennik egipski. Kabała41.

Potęga woli 42. Bosko czarnoksiężnik43.

Nieciekawe. Tylko żeby pieniądze wyłudzić. Żeby ludzi tumanić.

Co byłaby za sztuka, gdyby każdy mógł kupić, przeczytać i wiedzieć?


Trzeba się nauczyć czynić mądre czary. Rozumne, pożyteczne celowe.

Bo co?

Kłopot duży, a pożytku mało.

Scyzoryk mu zabrali. Zegarek znikł i więcej się nie pokazał.

Przez te dwa złote wtedy mało złodziejem go nie zrobili: tak przykro pani na niego spojrzała, tak nieufnie, tak podejrzliwie.

Za wyczarowane pieniądze raz jeden był w kinie; ale obraz akurat był nudny. Wyjść przed końcem szkoda, więc siedzi w ciemnej i śmierdzącej sali jak głupi.

Tylko kredki zostały z całego kramu.

Teraz będzie inaczej.

Może Kajtuś nie miesiąc, ale cały rok czekać. Może nawet za młody, dlatego nie wie, jakie ma prawa, nie wie, co się uda, co będzie.

W zeszłym roku pan kazał zasiać groch i fasolę, kazał notować, jakie zmiany zajdą w roślinach. Niecierpliwił się Kajtuś, że na każdą zmianę trzeba długo czekać. Bo chciał od razu kiełek, pączek, listek, korzonek, łodygę.

Potem inaczej: już zasiał sam dla siebie. I przyjemnie było wiedzieć z góry, co się jutro stanie.

Tak samo trzeba czary badać i zapisywać. I nie tylko czary.

Kupił dzienniczek.

Podpisał:

Pamiętnik.

Zapisał:

Wtorek. Była klasówka z rachunków. Udało się dobrze. Zrobiłem.

Jeden z pierwszych rozwiązał zadanie. I bez pomocy czarów.

Tak nawet przyjemniej.


Zapisał:

Sobota. Zarobiłem czterdzieści groszy.

To tak było:

Idzie Kajtuś przez targ, a pani idzie z koszem.

Prosi:

 Pomóż. Zanieś ze mną do domu, jeżeli uradzisz.

 Fi, nie takie kosze nosiłem pochwalił się Kajtuś.

A kosz ciężki.

Bierze. Niesie. Ręce mdleją.

 Czy jeszcze daleko?

 Nie. Tu zaraz.

Zaraz nie zaraz. Bez kosza byłoby może blisko, ale z ciężarem daleko.

Przystaje. Przekłada z ręki do ręki.

 Daj, pomogę mówi pani.

 Nie trzeba mruknął niechętnie.

Nosił nieraz za babcią, da radę i teraz.

Nareszcie. Chce odejść, myśli, że zwyczajna przysługa. A ona:

 Masz za fatygę na cukierki.

 Nie trzeba.

 Weź, bo mnie obrazisz. Należy ci się. Dziękuję za pomoc.

 Ha! bierze czterdzieści groszy.

 Nie wydam. Zarobione. Schowam na pamiątkę.

I zadowolony, że własne, że wie, za co dostał, i wie, od kogo.


Zapisał w pamiętniku:

R. do mojej kr. Kość. T. s. i. d. b.

Nikt nie zrozumie, nawet jeśli przeczyta. Sam tylko wie

Bo Kajtuś chce mieć kryjówkę. Musi znaleźć miejsce samotne, tam będzie czarował z dala od ludzi.

Będzie miał słoiki z maścią gojącą i butelki z eliksirem życia.

Zamiast czaszki położy tymczasem kość szczękę końską z białymi zębami.

Znalazł tę kość w piachu nad Wisłą i przyniósł do domu.

 Po co ci te butelki i kość mówi babcia. I tak dosyć masz śmieci.

 Przyda się mówi Kajtuś niechętnie.

Dorośli myślą, że wszystko głupstwo, co ich nie obchodzi, i wszystko śmieci, czego nie można kupić i sprzedać.


Upłynęły dwa tygodnie. Potem Kajtuś zaczął się niecierpliwić. Bo jeśli każdy czeka na święta albo na imieniny, to cóż dopiero czarodziej na urlopie?

W dodatku zaczęło się źle powodzić i w domu, i w szkole.

Aż rozgniewał się Kajtuś: na siebie i swój niemądry żart z tramwajem. A najbardziej na szkołę. Bo tak:

Był dyżurnym. Nie chciał wpuścić chłopców do klasy. Oni ciągną w dół klamkę, a on pcha do góry.

Cała kupa się za drzwiami zebrała.

Klamka żelazna przecie. Kto mógł przewidzieć? A tymczasem trrach złamała się.

Zaraz pan na niego:

 Znów zaczynasz swoje dawne sztuki? Psujesz, niszczysz. Patrz: ściany pochlapane, ławki pokrajane. W chlewie chcesz się uczyć?

Назад Дальше