Pięć milionów kręci Maciuś głową nie wiedziałem wcale, że królowie tyle są warci. Ileż to serdelków można by dostać za jednego króla.
Ucieszył się Maciuś, że wreszcie zmieni się coś w jego życiu. Wracać nie ma po co. Już za bardzo mu dokuczali: a co za jeden, a skąd, z jakiej szkoły, dlaczego tak pilnie czyta gazety, co z nich rozumie, dlaczego nosi fotografię królowej? Od razu się domyślą.
Skąd idziesz? zatrzymał go patrol.
Od rzeźnika.
Masz legitymację?
Mam.
Pokaż.
Maciuś z niewinną miną pokazuje kiełbasę.
Głupiś. To kiełbasa. Pokaż jakiś dokument.
Mój pan takiej wędliny nie robi.
Niech idzie: co z głupim gadać.
Przeszedł dwie ulice znów to samo.
Paszport, matrykuła, legitymacja.
Dajcie, panowie, spokój: śpieszę się. Restaurator czeka.
Ale widzi, że to nie żarty. Więc już ostrożniej, bocznymi ulicami kieruje się za miasto.
Stój.
Maciuś ani drgnął: idzie.
Stój, bo strzelam.
Maciuś idzie dalej. Strzela żołnierz w powietrze Maciuś nic.
Ach, ty kundlu jeden, żarty stroisz z policji?
Maciuś pokazuje na migi, że głuchy.
Puścić go chyba? Głuchy jak pień. Nawet strzału nie słyszał.
A mnie co obchodzi? Kazali aresztować, to aresztować. Nikogo nie przyprowadzimy mogą nawymyślać. A może, jucha, udaje. Może to kradzione?
Widzi Maciuś, że źle. Trzeba uciekać. I musi mieć trochę prowizji, bo trzeba parę dni się ukrywać z dala od ludzi.
Idą noga za nogą. Żołnierze mówią:
Powariowali z dobrego bytu. Uciekł Maciuś z bezludnej wyspy, to tu go szukają. Aby ludzi dręczyć.
Jeszcze dwóch chłopców zagarnęli w drodze. Ci proszą, lamentują żołnierze bardziej źli. Idą. Trzej chłopcy na przedzie, policjanci z tyłu; a obok koszyka Maciusia cztery psy się wloką. Bo rzemieślnicy bardzo zubożeli, dla siebie niewiele mają włożyć do garnka, więc psy wygnali. I dużo głodnych psów się plątało po podmiejskich ulicach.
Aż tu Maciuś wyjmuje z koszyka wianek serdelków, zarzucił na szyję, przewiązał w pasie, w każdą rękę po jednej kiełbasie kosz kopnął w stronę i w nogi.
Trzymaj-łapaj!
Teraz Maciuś na przodzie, za nim psy w podskokach, za psami żołnierz. Bo drugi przy chłopakach został.
Rzucił żołnierz karabin już prawie dogania, Maciuś buch za siebie kiełbasę. Zakotłowała się psiarnia. Żołnierz na nią. I zarył nosem w ziemię, a psy dawaj na niego. Maciuś przeskoczył parkan, jakieś jedno i drugie podwórze. Patrzy: ogród, w nim pełno dzieciaków. Małe, większe, chłopcy, dziewczęta. W głębi ogrodu dom; a tu furtka otwarta; a z boku domek parterowy, a za nim krzaki.
Nagle rozległ się dzwonek. Dzieci biegną do domu. Szkoła jakaś chyba.
I ot, siedzi Maciuś w krzakach i rozgląda się, gdzie by ukryć zapasy.
To jest dom sierot, a nie szkoła. W szkole tylko uczą, a my tu mieszkamy. Jemy, śpimy wszystko. Mojego tatusia zabili na wojnie, twojego pewnie także. Żeby się tu dostać, trzeba złożyć podanie. Zanim przyjmą tu dziecko, to bardzo długo trwa. Ale ja ci radzę: zostań, i już. Nikt nie zauważy. Dawniej co innego: wszyscy mieliśmy jednakowe ubrania: ale po wojnie wszystko się zmieniło. Każdy robi, co chce.
Ale dzieci przecież poznają, że nowy mówi Maciuś.
To nic. Starszym rozda się serdelki, żeby nic nie mówiły, a malcy będą się bali. Muszą się nas słuchać, bo jak nie w zęby i cała parada. Zresztą, jak chcesz, możesz siedzieć w krzakach tymczasem. Ja się naradzę ze skautami.
Są u was skauci? ucieszył się Maciuś.
Jacy tam skauci. Papierosy palą i nie mają pasa ze skautowskim nożem. Tylko się tak nazywają. Mówię ci: nie ma żadnego porządku. Co kto chce, to robi. Powiedziałbym ci coś, ale nie wygadasz? Więc mamy tu tajny związek Zielonego Sztandaru. Patronem naszym jest tylko pamiętaj, bo to tajemnica patronem naszym jest Maciuś. Chcemy wykraść Maciusia z bezludnej wyspy. Tylko pamiętaj: gdybyś komu choć słówko powiedział, to już wiesz, co będzie. To jest nasz najtajniejszy związek.
Rozległ się dzwonek.
Posiedź trochę, bo muszę iść na lekcję. Sprawdzają przed pierwszą lekcją, potem można już nie być. Bywaj, za godzinę. Masz tu kawałek chleba.
Zjadł Maciuś chleb, dwa serdelki, siedzi w krzakach i myśli, co robić. A tu nagle wali do ogrodu policja.
Będą szukali.
Wcale nie. Sprowadzili z więzienia może stu chłopców aresztowanych na różnych ulicach. Rodzice się zbuntowali, poszli przed więzienie, awanturę zrobili, że ha!
Nie chcemy, żeby dzieci razem ze złodziejami siedziały.
Więc przeprowadzono chłopców z więzienia tu, do domu sierot.
Wybiegł jakiś gruby pan, rękami macha, złości się, krzyczy:
Dlaczego nie uprzedzono? Gdzie ja ich podzieję? Ani miseczek, ani kubków nie mam dla nich. Gdzie oni będą spali?
My nic nie wiemy mówią dozorcy więzienni. Kazali, więc kazali, i już.
I poszli.
A tu dzieci z domu wybiegły do ogródka. Już teraz nikt nic nie wie. Wyniesiono dwa stoły, zaczęto na arkuszach spisywać, jak kto się nazywa i gdzie mieszka.
Ja jestem synem adwokata.
Mój tatuś jest żandarmem.
Moja mamusia aktorką.
Mój tatuś posłem zagranicznym.
Nagle zajeżdża samochód.
O, tatuś przyjechał.
Zagraniczny poseł zaczyna krzyczeć na grubego pana.
Jakim prawem? powiada. Co to za porządki?
A tu znów policja sprowadza ze czterdziestu nowych.
Oddaj mi moje dziecko! krzyczy żona zagranicznego posła.
Już wali do ogródka cała kupa rodziców. Płacz, wrzask, wymyślania.
Teraz już mogę wyjść z krzaków pomyślał Maciuś Jeżeli policja w ten sposób ściąga przestępców, dziwię się, że w ogóle może kogoś złapać. Jestem bezpieczny.
I Maciuś tak się czuł bezpieczny, że przecisnął się aż do samego stolika, gdzie stał gruby pan i próbował uspokoić publiczność:
Moi szanowni ojcowie i matki, jestem dyrektorem domu sierot, a nie naczelnikiem więzienia. Dla mnie jest to wszystko bardzo przykrą niespodzianką. Jestem, proszę państwa, uczonym wychowawcą, autorem uczonych książek o dzieciach. Napisałem książkę pod nagłówkiem 365 sposobów, żeby dzieci nie hałasowały. Napisałem drugą książkę: Co lepsze: czy guziki blaszane, czy rogowe?. Trzecia moja książka pedagogiczna ma tytuł: Chów trzody chlewnej w internatach. Bo trzeba państwu wiedzieć, że tam, gdzie jest dużo dzieci, zostaje dużo obierzyn i pomyj. I to się nie powinno marnować. W moim internacie najbardziej chude prosiątko wyrasta na doskonałą świnkę. Dostałem dwa srebrne medale. Jak tylko spojrzę na dziecko, zaraz wiem, co ono warte. Poznaję po twarzy, po oczach, po wszystkim. Proszę was, spójrzcie tylko na tę dziewczynkę
I dyrektor wskazał na stojącego przy stole Maciusia.
Spójrzcie na jej łagodną twarzyczkę i rozumne oczęta. Jest niedawno, ale znam ją na wskroś; jej duszyczka nie ma przede mną tajemnic. Każdą jej myśl czytam jak na dłoni.
Dyrektor jedną rękę oparł o głowę Maciusia, a drugą otworzył i patrzy. I Maciuś nie na żarty się przestraszył, żeby dziwny, gruby pan czego niepotrzebnego tam nie wyczytał.
Kiedy rodzice przekonali się, że dzieci nie są w więzieniu, tylko pod opieką uczonego wychowawcy, już nie robili awantur, rozeszli się spokojnie. Tylko zagraniczny poseł zatelefonował do prefekta policji i otrzymał pozwolenie na odebranie synka, którego zaraz zabrał do samochodu.
Kiedy rodzice przekonali się, że dzieci nie są w więzieniu, tylko pod opieką uczonego wychowawcy, już nie robili awantur, rozeszli się spokojnie. Tylko zagraniczny poseł zatelefonował do prefekta policji i otrzymał pozwolenie na odebranie synka, którego zaraz zabrał do samochodu.
Po chwili znów wybiega dyrektor i krzyczy:
Panowie wychowawcy! Za pół godziny odbędzie się narada, jak szukać zbiegłego Maciusia. Przyjedzie tu bardzo wiele znakomitych osób. Proszę zmienić dzieciom bieliznę, umyć im uszy i wytrzeć nosy. Rozumiecie: ani jednego zasmarkanego nosa. I niech jakaś dziewczynka da bukiet prefektowi policji. Najlepiej ta mała z łagodną twarzyczką. Hej, służba, chodźcie sprzątać!
I poleciał.
Gdzie jest ta dziewczynka, która ma podać bukiet? pyta się wychowawca.
To ja mówi Maciuś. Ale jestem chłopiec, wcale nie dziewczynka.
Ach, ty zarozumialcze! rzucili się na Maciusia wychowawcy. Jak dyrektor mówi, że jesteś dziewczynka, toś dziewczynka, i koniec. Za upór i nieposłuszeństwo nie dostaniesz jutro obiadu.
I w pół godziny później Maciuś, ubrany w białą sukienkę z różową szarfą podał prefektowi policji bukiet kwiatów. A za prefektem zaraz przyjechali: naczelnik policji śledczej, sędzia policji kryminalnej, szef żandarmerii, dyrektor defensywy i jeszcze ze dwadzieścia23 miejscowych i zagranicznych łapaczów24.
Panowie zabrał głos dyrektor domu sierot. Jestem wychowawcą i uczonym pisarzem. Moje zadanie pilnować, żeby dzieci nie gubiły chustek od nosa, żeby nie hałasowały i nie obrywały guzików. Ale jeśli idzie o pochwycenie zbiegłego dziecka, wiem lepiej, bo znam dzieci. Z całą stanowczością twierdzę, że Maciusia nie ma w stolicy. Maciuś zapewne ukrył się w lesie i znaleźli go śpiącego Cyganie albo wieśniaczka. Maciuś ukrywa się na wsi albo wśród bandy Cyganów. Jeżeli Maciusia poznali, to pewien jestem, że go wydadzą, bo Maciuś wszystkim się dał we znaki. A jeżeli go nie poznali, z pewnością sam się wygada. Trudno żądać, moi panowie, żeby prosty kmiotek był wychowawcą, więc zanim się domyśli, że ukrywa Maciusia, upłynąć musi kilka tygodni. Stolica zna Maciusia on by tu i pięć minut nie mógł się ukryć.
Stoi Maciuś przy drzwiach i słucha. Bo dyrektor kazał mu stać przy drzwiach, bo może ktoś poprosi o szklankę wody albo mu coś spadnie i trzeba podnieść. Dorośli nie lubią się sami schylać, bo ich kości bolą.
No i radzą radzą, każdy co innego mówi aż postanowili, żeby dzieciaków długo w zamknięciu nie trzymać. Niech przenocują, a jutro ich się wypuści. Rodzice mogą przynieść dzieciom obiad, bo niespodzianie przybyły, więc dla nich nic nie przygotowano: więc żeby nie były głodne. Dzieci już nie sprowadzać. No i koniec.
Jak tylko Maciuś, przebrany znów za chłopca, wyszedł na podwórze, obstąpili go wszyscy:
O czym tam mówili, co robili, czy jedli co i czy smaczne? Czy Maciuś coś dostał od gości? Czy się nie wstydził? Kiedy wypuszczą więźników i co dziś będzie na obiad?
No tak: Maciuś się wstydził, nic nie widział, nie słyszał nic nie wie i nic nie powie.
Prędko się odczepili, bo bardzo byli zajęci. Każdy starał się coś wymamić25 od więźniów:
Widzisz, mnie tak potrzebny scyzoryk, a tobie na nic.
Słuchaj: daj mi lusterko. Ty masz w domu lepsze.
Jak mi dasz ten piórnik, to ci coś bardzo ciekawego powiem.
Patrz: włosy mi się ciągle rozlatują daj mi tę zapinkę.
Nie wszystkie dzieci wymaniały: jeśli nawet kto nie brał, przyglądał się i słuchał. Była to zupełnie nowa rozrywka i ciekawe widowisko. Bo tak biegały tylko po podwórku albo chodziły parami przez ulicę. A chodzić parami nie jest przyjemnie, bo zaczepiają i nie można oglądać wystaw sklepowych.
Zapomniałem powiedzieć, że Maciusia przebrali w sukienkę córki gospodyni, a potem dali ubranie chłopca, ale nie to, które dostał od zwrotniczego. Więc teraz zupełnie się już nie różnił od wszystkich.
Zresztą i tak nikt nic nie wiedział. Aż do późnego wieczora przychodzili rodzice z paczkami. Takiej uczty nie pamiętali najstarsi wychowańcy.
Eeech, wesoło. A dzięki komu to wszystko?
Niech żyje król Maciuś! ośmielił się ktoś krzyknąć.
I wszystkie dzieci, nawet uwięzione, powtórzyły dwa razy zgodnym chórem:
Niech żyje! niech żyje!
A Maciuś miał wielką ochotę krzyknąć także:
Niech żyje pułkownik Dormesko!
Pułkownik Dormesko, sam o tym nie wiedząc, przysłużył się Maciusiowi jak najszczerszy przyjaciel. Trzy dni po ucieczce Maciusia jedzie dalej, jakby się nic nie stało. Warta stoi na korytarzu pilnuje. A Dormesko śpi.
Zajechali do morza. Zebrała się kupa gapiów, bo ten i ów albo wiedział, albo się domyślał, że w porcie czeka okręt właśnie na Maciusia.
Wynoszą kufer Maciusia, wynoszą drugi pana pułkownika, wynoszą klatkę z kanarkiem. Wychodzi pułkownik. Pięciu warty z jednej strony, pięciu z drugiej.
Gdzie Maciuś?
Gapie źli: stali parę godzin na deszczu i przegapili. Ale ciekawi ich ta klatka z kanarkiem.
Komendant portu otwarcie zapytał:
Gdzie Maciuś?
Czy pan jest władzą lądową i morską? mruczy Dormesko zły, że strach.
Ano, jestem odpowiada komendant.
Więc ma pan rozkaz okazać mi pomoc, nic więcej. Proszę dać łódkę. I jak wsiądziemy na okręt, niech rusza.
Czeka kapitan okrętu, patrzy, dziwi się. Dziwią się marynarze, a że ludzie zabobonni, niejednemu przyszło do głowy, że kto wie, czy Maciusiem nie jest właśnie kanarek w złotej klatce. Może go królowie zaczarowali, a może Maciuś nigdy nie był człowiekiem?
Po przyjeździe na bezludną wyspę odebrał Dormesko pokwitowanie na to, co przywiózł, a sam wraca. Śpi niespokojnie, sumienie go dręczy. Przykro staremu służbiście nie wykonać dokładnie rozkazu.
Raport, jako ważny dokument historyczny, podaje dosłownie:
Twierdza. Czwarty Fort Śmierci. Rozkaz w punkcie pierwszym wykonałem. Rozkaz w punkcie drugim wykonałem. Punkt trzeci rozkazu wykonany częściowo: rzeczy Maciusia przewiozłem w całości na bezludną wyspę (pokwitowanie załączam). Punkt czwarty rozkazu wykonany niniejszym raportem. Były król Maciuś w drodze zbiegł. Pułkownik Dormesko.
Posłał raport przez ordynansa i znużony podróżą położył się spać.
To, co się później działo, było największą awanturą, jaką świat pamięta.
Że Dormesko grożono rozstrzelaniem, degradacją, karnym batalionem, ciężkimi robotami to głupstwo. Nie, wśród samych królów działo się coś niebywałego. Odbywały się trzy posiedzenia w dzień i jedno w nocy. Każde posiedzenie w innym mieście, czasem jednocześnie w dwóch różnych miastach. Z początku tajne, ale panowie od gazet dowiedzieli się, że Maciuś uciekł i w te pędy za królami. Pociągi jeżdżą jak zwariowane. Ministrowie pogubili walizy, mistrze26 ceremonii głowy. Druty telegraficzne pękały od nawału depesz. Nadzwyczajne dodatki gazet wychodziły niekiedy o drugiej i trzeciej w nocy i ludzie w koszulach, jak podczas pożaru, wybiegali na ulicę kupować. Iluzjony27 powyciągały stare filmy z Maciusiem. Wszędzie Maciuś i Maciuś. Cygara Maciuś Pierwszy. Cukierki Maciuś Pierwszy. Wódka maciusiówka. O rety!