Dziecko salonu - Janusz Korczak 6 стр.


 Tatuś ma rację mówi matka.

 A gdzie tatuś ma rację? pyta dziecko.

I dlaczego się mówi: pogoda pod psem?


Zgubiłem duszę. Dziwne

Zgubiłem nie pamiątkowy zegarek, nie cenne cacko, nie laskę ze srebrną rączką, ale zgubiłem duszę zatraciłem gdzieś siebie.

Ja to nie ja.

Ja to katalog czytelni, fonograf55 kupiony na raty, z dokupywanymi coraz to nowymi sztuczkami, ja to księgarnia; ja to wszystko, co sobie kto życzy, byle nie taki j a jednolity, taki, który wie, skąd, dlaczego i po co, taki ja świadomy siebie, swych dążeń, myśli, czynów.

Ja to Mickiewicz, Rozbicki56, Żuławski57 i Laskowski58; ja to Gawalewicz59 i Żeromski60, Tołstoj61 i Rodziewiczówna62, Bałucki63 i Świętochowski64, Andersen i Przybyszewski65, Nowaczyński66 i Klementyna z Tańskich Hoffmanowa67. Ja to powieści polskie oryginalne i tłumaczone z czterdziestu kopiejkami miesięcznie za dwie książki i dwoma rublami kaucji.

Smutne doprawdy smutne

Zgubiłem duszę.

Zgubiłem nie mopsa ulubionego, nie kwit lombardowy, nie książkę legitymacyjną lub fotografię kochanki ale zgubiłem własną swoją duszę.

A bez duszy przecież żyć nie można Co to będzie teraz?

Ja nie umiem duszy szukać.

Uczyli mnie szukać logarytmów i sodu w rozczynie, i nerwów na trupie ale jak szukać duszy, kiedy zaginie?

Panowie! Ja proszę, żeby mi z duszy wyszli wszyscy, którzy tam siedzą: wszyscy wielcy i mali, mądrzy i mądrale, silni i słabi, dobrzy i źli, bohaterowie i niewolnicy, cynicy i zapaleńcy, szczerzy i obłudni, łajdacy i asceci wszyscy co do jednego.

Stańcie wszyscy długim, nieskończenie długim szeregiem, jak żołnierze na mustrze, stańcie ramię do ramienia. Może sobie jakoś poradzę.

Bo tak nie można. Bo w tym tłumie bezładnym stanowczo nie znajdę siebie nic nie znajdę a dłużej już tak nie mogę i nie chcę. Nie chcę rozumiecie?

Tyle różnych, różnych dusz a pośród nich zabłąkała się gdzieś moja jedna. Jak ja ją znajdę?

Proszę was, panowie, stańcie w szeregu nie wstydźcie się. Widzicie wszyscy mi w duszy wiercili, każdy tam coś zostawiał, przestawiał. Widzicie, ja was wszystkich z taką ufnością wpuszczałem. No, i coście zrobili? Mierzwiliście, gnoiliście mi duszę pod zasiew życia ażeście mi ją zaśmiecili i krzywda mi się stała.

Nie myślę wam czynić wymówek. Byli wśród was i tacy, którzy dobrze chcieli. Wyście niektórzy rolę użyźniali: życie miało siać.

Otóż to właśnie: życie miało siać. Może by i dobrze było. Ale rodzice nie pozwolili siać, nie pozwolili żyć.

 O, masz tu, synuś, ciasteczko. Masz, synuś, czystą chusteczkę do nosa. Nie wychylaj się, dzidziuś, przez okno, bo wylecisz; nie biegaj, aniołku Masz tu, synku, wykształcenie. Masz, kochanku, dyplom O, masz, złotko dziewczynę: bądź sobie trochę świnią, pobaw się trochę, młodość musi się wyszumieć. Synuś, masz tu protekcję, posadę, stanowisko pozycję w świecie, kochasiu. Widzisz, jacy my dobrzy: wszystko ci dajemy, o wszystkim pamiętamy. A kochasz ty nas co? daj buzi A teraz, synuś, masz żonkę widzisz: i o żonce pomyśleliśmy. A teraz weź żonkę pod pachę, ruszaj z nią do sypialni i teraz sam już będziesz robił dzieci musisz sam nie ma rady. A czy potrafisz?

 Oj, oj, tatusiu! Dobrze.

 A kto cię nauczył, hultaju co?

 Sam z siebie, tatusiu.

 A ty ty łobuzie jeden

I tatuś się śmieje. I synuś tatusia pac! w rączkę, i mamusię pac-pac! w rączkę. A oni mają w oczach łzy rozrzewnienia Udał im się: porządny chłopiec

A mnie znudziło przedstawienie i nie chciałem takt w takt, na komendę. Nie stanąłem, broń Boże, dęba, nie kopnąłem pogromcy. Tylko opuściłem łeb w ziemię i nie chciałem więcej i tak bardzo się na mnie rozgniewano

Oj, za długo żyłem w smrodzie bezpłodnych marzeń, jałowych łez nowelkowych i cyrkowych, popisowych czynów Więc otwieram duszę na oścież i powiadam:

 Precz!

Zrzucam z pyska kaganiec i biegnę w świat siebie szukać.

A wam wszystkim powiadam mocne i stanowcze:

 Precz!

Dość kompromisów z wami i z sobą dość.

 Precz! precz! precz!!!

Świta. Dzień.

Notatka późniejsza:

Urywek ten daje blady obraz tego, com przeżył owej nocy. Niezmierne ciśnienie, pod którym odbywał się cały proces myślowy nie może być oddane w tłumaczeniu na mowę. Notatki tej nie chciałem przerabiać, gdyż utraciłaby wartość dokumentu, niewiele zyskując na sile.

Uwaga ta dotyczy wielu miejsc moich materiałów.

Bez steru

Przez ostatnie trzy dni jadałem obiady w swoim pokoju, z którego prawie nie wychodziłem. Byłem bezgranicznie znużony. Leżałem na łóżku w ubraniu i drzemałem. Nie obchodziły mnie nawet szeptane narady mamy z Jadzią: co robić? Wiedziałem, że się naradzają, ale bez ojca nic nie chcą przedsięwziąć. O tym myślałem jak o czymś dawno gdzieś czytanym.

Wczoraj przed wieczorem wszedł ojciec. Usiadł na brzegu łóżka i niespokojnym, choć umiarkowanym głosem zapytał:

 Janku, powiedz mi, co ci jest. Ty musisz być chory?

I nagle oczy napełniły mi się łzami.

Otworzyłem prędko szufladkę nocnego stolika i powiedziałem, siląc się na spokój:

 Jeśli ojciec chce wiedzieć, to tu jest wszystko.

Niech się już raz skończy.

Czułem, że nie mogę z nim mówić, bo się rozpłaczę; chciałem za jaką bądź cenę zwrócić jego uwagę w inną stronę, aby nie spostrzegł.

Wyjął papiery moje z szufladki, położył je na oknie, przysunął krzesło, nałożył binokle, usiadł i przerzucał. Nasamprzód szybko przerzucał kartki, nagle się zatrzymał i czytał wolniej, coraz wolniej, jak gdyby słowo po słowie, rozważając czy z trudem odczytując niewyraźne pismo.

Mijały długie minuty. Z salonu dobiegały przyciszone tony wygrywanych przez Zochę etiud.

On coraz bardziej nachylał się nad zeszytem, bo zmrok zapadał.

Pode drzwiami rozległ się szelest, mama, zaniepokojona ciszą, zaglądała zapewne przez dziurkę od klucza.

Wstał, zamknął drzwi na klucz, zapalił świecę i czytał dalej.

Leżałem nieruchomo, z zamkniętymi oczami, bo obawiałem się spotkać z jego wzrokiem. Czułem, że go lżę każdym wyrazem, czułem, że go policzkuję, że tu cisza, tam etiudy Zochy, a w duszy jego burza.

Biedny!

Czytał. Trwało to bajecznie, nieprawdopodobnie długo.

Wreszcie poruszył się. Patrzy na mnie. Otwieram oczy.

 Słuchaj, Janek: czy to, co ty tutaj to powieść czy tak naprawdę?

 Naprawdę.

Usiadłem na łóżku. Chcę mówić.

On tarł czoło. Potem uderzył palcem w stół kilka razy jak wtedy w szybę i natychmiast spojrzał na mnie bojaźliwie, jak dziecko, które spsociło i nie tyle się boi, ile wstydzi. Znów łzy mi się cisną do oczu.

Znów długo trwa dławiąca cisza. Otwiera usta, ale nie mówi nic.

 Naprawdę.

Usiadłem na łóżku. Chcę mówić.

On tarł czoło. Potem uderzył palcem w stół kilka razy jak wtedy w szybę i natychmiast spojrzał na mnie bojaźliwie, jak dziecko, które spsociło i nie tyle się boi, ile wstydzi. Znów łzy mi się cisną do oczu.

Znów długo trwa dławiąca cisza. Otwiera usta, ale nie mówi nic.

 Bo widzisz owszem to bardzo dobrze, że ja już teraz przynajmniej wiem Tak że ja już teraz wszystko wiem.

Chce powiedzieć coś jeszcze, chce dużo mówić. Zbiera rozpierzchłe myśli.

 Bo ja, proszę ojca, właściwie Ojciec ma do mnie żal.

 Nie, ja wcale nie mam do ciebie żalu Owszem, to bardzo dobrze, że ja przynajmniej teraz już wszystko rozumiem.

 No tak, ale ojciec ma do mnie żal Ale ja nic nie mogę poradzić Ja nie chcę łaski, bo to mnie poniża Ja nie chcę być ojca utrzymanką, bo to mnie poniża Ja chcę sam na siebie zarabiać Ja chcę pracować.

Ocknął się.

 Ano tak Ale matka będzie pewnie chciała to ty nie zwracaj na to uwagi Tak będzie najlepiej Już ja wszystko sam

Pochwycił mnie za rękę.

 Tylko musisz mi przysiąc, że nie będziesz znowu próbował Rewolwer zostawisz, a ja ci już sam wszystko odeślę Ja się na wszystko zgadzam, tylko ty musisz mi dać słowo Co?

 Dobrze.

 Jak zobaczysz, że nie, to wrócisz?

 Dobrze.

Pocałowałem go w rękę.

 No to już idź Idź prędzej mój kochany Gdzie masz palto?

Bezradnie, niezgrabnie plątał się po pokoju.

Przeprowadził mnie na schody i szybko cofnął się do mieszkania

Stanąłem na ulicy na rogu.

Co u licha?

Patrzę na trzy rzędy kamienic i nie wiem, dokąd iść.

A może tak dojść do stójkowego i powiedzieć:

 Proszę pana. Ja się nazywam Janek. Ja wyszedłem z domu i zabłądziłem. Mój tatuś ma fabrykę. Niech mnie pan odprowadzi do mamusi, tatusia, Jadzi, Zosi i do naszej papugi.

Janka w cukierni jeszcze nie było. Teraz przychodzi dopiero około dziesiątej.

Miejsce starego Wernera puste: umarł. Jeszcze na dwa dni przed śmiercią odgrażał się kelnerom, że jeżeli mu nie zamówią Kolców68 i Roli69, to przeniesie się do innej cukierni.

Pan radca mile mnie wita. (Tu wszyscy są radcami).

 O, kochany partner. Już z podróży? Zagramy?

Rozstawiamy szachy.

 No jedź pan Teraz ja Ano, dobrze O, ho, ho Ślicznie A to znowu co? Niech mu będzie. Już poszedł Pan tak? Co, już szach? Ano, szach, to szach Znowu szach? A to z pana, proszę pana no, no! Dajesz pan konia? Czemu nie? O, zaraz luźniej. Za gorąco pan gra

Przegrał.

 Głupia partia mówi radca. No, jeszcze jedna Napije się pan? Hej, chłopiec, dwie czarne.

Audytorium, pół siwe, pół łyse spiera się o rozegraną partię. Wchodzi Janek, spostrzega mnie:

 Patrzcie tylko, moiściewy Myślałem, żeś już kopyta wyciągnął Gdzieś był? Wiesz: robię w cukrze. Pieniędzy, powiadam ci, jak lodu Masz czas?

 Słuchaj no: musisz mnie przyjąć u siebie.

 Jużeście sobie znowu ze starym na mordy wleźli?

 Ano trochę.

 To ślicznie: nie dajmy się, powiadam Poczekaj no: jak to będzie po czesku? Słuchaj: jeden bilardzik i na przepalankę70.

Matka w różek Córeczka w boczek Dublik Chlapnął Panieneczka do środeczka Ma go.

Ogarnia mnie po chwili to nasze miłe, swojskie, senne, kojące i na wskroś warszawskie owo:

I znów dzień przeszedł.

I zrywa się z uczuciem ulgi kartkę ze ściennego kalendarza

Wróbel. Przepalanka. Dwie kiełbasy. Wszystko jak przed rokiem. Śmieszne, że mnie to dziwi.

 Powiadam ci zapala się Janek palce lizać. Mała, czarna a jak zbudowana a co za ciało, powiadam ci co za ciało. Idę z Felkiem (poznasz go) przez Marszałkowską Zaraz przeniuchałem, że nietutejsza. On mówi: Nie zawróć sobie łba. Dobrze, zobaczymy. Nie chciał wierzyć Ale teraz już wierzy i łazi z wywieszonym ozorem, aż ja ją puszczę kantem Ale ale: patrz no, co za pocztówki wspaniałe. Widzisz? O ta albo ta Cywilizuje się Warszawa coo?

Janek towarzysz wspólnych zabaw z Saksy71. Matka ich miała sklep jubilerski obok naszej perfumerii. Mieli bardzo surową bonę Niemkę. Raz zerwałem różę z klombu i przyniosłem jego siostrze Wańdzi. Niemczura kazała jej za karę wziąć różę w piąstkę i ścisnąć. Kolce wpiły jej się w ciało i krew koralami spływała z palców. Cicho powiedziała mi przez łzy: To nie boli, Janku to nic. Wyszła za mąż za starego, potem uciekła z młodym ostatecznie puściła się.

 Kelner, jeszcze karafkę przepalanki.

 Słucham pana.

Rojno, gwarno, kojąco.

 Słuchaj no, tworze ojcowski i boski o coś się pożarł ze starym?

 Mniejsza o to.

 Ja przynajmniej, świeć Panie nad jego grzeszną duszą i innymi częściami jego ciała i garderoby, nie mam ojca Tylko słuchaj: musisz się meldować. Bo stróż strasznie zażarty na nasz czwartak. Bo od czasu jakeśmy się dowiedzieli, że szpicel bojkotujemy go z dychami. Z początku nie chciał kobiet puszczać, aleśmy mu obiecali gratisowe mordobicie i spotulniał. Poznasz kapitalnie ciekawą sztukę: Rozkraczajłę. Mówię ci: boki zrywać. Niewinny, że Longinus72 pies przy nim. Farmak73. Na pamięć umie pół Tadeusza. Kpimy z niego na potęgę. Kefir pije. Poznasz całą paczkę. Kapitalnie wesoło u nas

Sądziłem, że gdy powiem łodzi mego życia:

Płyń bez steru

łódź popłynie, wartkim prądem niesiona daleko gdzie jasno i czysto.

I odetchnę powietrzem lasów żywicznych i pieśni słowiczych, i wietrzyk czesać mi będzie włosy, i gładzić czoło, i całować usta

Nie ma lazurów!

Opuściłem dom rodziców, jak się opuszcza hotel, gdzie gospodarz za drogie pieniądze dał nocleg z pluskwami szukałem.

Nie ma lazurów nic nie ma

I czegóż ja szukam?

Kłamstwo, płacone miesięcznie albo od wiersza.

Kłamią po pięć, dziesięć, piętnaście centów albo kopiejek od wiersza. A za guldeny74 lub ruble stawiają kolację, płacą zaległe komorne, kupują kapelusz żonie albo nie żonie. A że tam gdzieś rozpłomienią duszę sztubaka lub rozkołyszą wyobraźnię pensjonarki to nic to przejdzie kto by tam na to zwracał uwagę?

Każdy być musi choć rok, choć miesiąc taką altruistą, taką namiętną idealistą, co wierzy i pragnie świat reformować.

I czegóż ja tu, u diabła, szukam jeszcze?

*

Na czwartaku panuje wszechwładnie dowcip, polegający na tym, że przy czytaniu drobnych ogłoszeń kuriera dodaje się wyrazy: z przodu i z tyłu.

Szwaczki bardzo się śmieją i my także. Rozkraczajło się gniewa.

Byłem w kantorach i kurierze: ani jednej oferty.

Ojciec przysłał mi rzeczy.

Zastawiam

Słyszałem taki urywek rozmowy prowadzonej między kasjerką i chłopcem w cukierni:

Назад Дальше