Dziecko salonu - Janusz Korczak 7 стр.


 Pani jest bardzo samolubna.

 A skąd pan to może wiedzieć?

 Bo samolub to jest w ogóle taki zarozumiały człowiek, że jest zupełnie pod każdym względem niemożliwy.

 O, to pan się myli, bo ja jestem tylko rozgoryczona.

 O, nie, proszę pani. Ja się w ogóle znam na ludziach. Człowiek, który się rozgoryczył, to go już nic w ogóle nie weseli. A pani zupełnie przeciwnie.

Chłopiec się kocha, a ona kpi.

I kto by pomyślał, że ten chłopiec w białym fartuchu, który podaje jedną białą lub dwie czarne ma swój własny pogląd na rozgoryczenie i swoją własną miłość.

Zupełnie tak samo jakby dorożkarz miał duszę lub szwaczka pisała wiersze, lub służąca miała narzeczonego.

*

Spotkałem moją pierwszą nauczycielkę pannę Bronisławę:

 Ach, jak to dobrze, że ciebie spotykam. Może wiesz, jakie są książki we wstępnej klasie w czwartym gimnazjum, bo nie wiem, czy z Jewtuszewskiego75, czy z Wiereszczagina76? Dostałam lekcję u tego krawca. Musisz wiedzieć: to taka znana firma. Ale prawda: co ty już doktór? Niee? Więc wyrzucony? Wdałeś się w co? Może gryzipiórkiem chcesz zostać? Pamiętasz swój wiersz na śmierć Wisnowskiej77:

Umarłaś w kwiecie życia swego,
Zraniłaś wiosnę życia mego ?

Widzisz: sam się teraz śmiejesz. Każdy pisarz, co napisze, to się potem z tego śmieje. Miałam niedawno podobnego ananasa: syn fotografa. Ten znowu pacykował, a na egzaminie wieleli78 napisał pierwsze jat'79, a drugie je. Wiesz: ciocia Rogowska umarła. Eee? Jadzia się zaręczyła? Z kim? Słuchaj: nie rzucaj ty medycyny. Może się zakochałeś, jak ten Korycki musiałeś słyszeć o nim? Skończył z medalem w Moskwie i coś mu do głowy strzeliło: ożenił się z jakąś praczką czy coś takiego, a teraz siedzi gdzieś pod Radomiem czy Kielcami i wstydzi się nos w Warszawie pokazać.

I podreptała dalej.

I znów wir myśli, wspomnień, obrazów i tematów.

Czy ja się wezmę do pisania? Tak mi się nic nie chce. Z trudnością zmuszam się do robienia notatek, ale się to kupy nie trzyma.

Żeby tak kondycję80, gdzie na wsi

Czytałem w jakimś francuskim romansie, że są trzy rodzaje samobójstwa: ostre, chroniczne i jedno tylko śmiertelne. Moje ostre przeszło w stan chroniczny.

Korepetytor z francuskim i niemieckim poszukuje kondycji na wyjazd.

Teraz nie dostanę już, bo późno.

Tfu! jak mi podle.

Grzech marzyć

Na płowym niebie rosa gwiazd.

Zadumana noc lipcowa wiejska, rzewna nuci tęskną kołysankę.

Zadumała się dzieweczka dziecko nieledwie patrzy w niebo i szepcze:

 Kocham kocham

Kogo kochasz, maleńka?

 Nie wiem Ale kocham, bo muszę; bo mi ktoś kochać każe, a nie wiem, kto

Zadumana noc lipcowa wiejska, rzewna nuci tęskną kołysankę.

Zadumało się chłopię dziecko nieledwie patrzy w niebo i szepcze:

 Kocham

Kogo kochasz, chłopcze dziecię?

 Nie wiem A kocham, bo muszę; bo mi ktoś kochać każe, a nie wiem, kto

Płyńcie ku mnie, wspomnienia mojej pierwszej miłości niezabudki może zapłaczę

*

Stryj mój był dozorcą w Dobrzyniu.

Nie ożenił się, opiekował się całym światem i mówił prawdę w oczy.

Latem domek jego przy plancie podobny był do ula.

Kiedy czternastolatkiem spędzałem tam wakacje w trzech jego pokojach mieszkała wdowa po dozorcy z dwojgiem dzieci, żona chorego umysłowo telegrafisty z dzieckiem, staruszka matka maszynisty, chora na oczy i Anielka. Stryj i ja zajmowaliśmy komórkę.

Prócz tego domek stryja był punktem zbornym i miejscem odpoczynku w czasie polowań i letnich wycieczek młodzieży ze stacji.

(Podobno taki był dwór dziadka, dopóki zrujnowany przez nowinki chłopskie i życzliwych sąsiadów w łeb sobie nie strzelił. Groźny przykład nie nauczył stryja, jak żyć należy).

U stryja przewróciło mi się w głowie twierdzili rodzice moi i mieli słuszność: tam nauczyłem się kochać

Pokochałem Anielkę, stare meble z wytartą ceratą, dobre oczy i długie kosy Anielki, cmentarz wiejski z kaliną i brzozą i mogiłą ojca Anielki, i lipę z bocianim gniazdem, biały fartuszek i skromną sukienkę Anielki, siwą sukmanę chłopa, śpiew chłopski w wiejskim kościołku i jego: Z Bogiem, panocku. Pokochałem szosę wyboistą i rozmowy, które z Anielką prowadziliśmy, idąc szosą do zmurszałego krzyża i z powrotem i pokochałem ten krzyż pochylony i czarną ziemię, i stary podarty album z wyblakłymi fotografiami, i pożółkłe domino, w które grywaliśmy, i niezdarną Walerkę, która okrutnie lubiła gości, ale jak dużo było, to jej się wszystko z paliców wysowało. Pokochałem długie baje starszego robotnika i jego rude wąsy, lokomotywę kobyłę i drezynę, mruczenie kota przy piecu, lasek brzydki sosnowy i słońca zachód, i gościnność stryja, i niewymyślne dowcipy kolejarzy i Anielkę, której matka umarła na suchoty, ojca przejechał pociąg, gdy wracał plantem do domu pijany, i stryj mój wziął ją czteroletnim dzieckiem do siebie, na własność, i był dla niej bardzo dobry.

Bywało, księżyc świeci jasno, druty telegraficzne śpiewają swą tajemniczą pieśń, a my siedzimy na ławce pod lipą, słuchamy, milcząc. Ona gładzi główkę któregoś z dzieci wdowy, trzymając je na kolanach ja myślę: czy wyznać jej miłość?

Nagle szyny poczynają drżeć, z hukiem przebiega pociąg, maleństwo objaśnia sennym głosem: to extla przejechała.

 Bywało, Anielka uczy dzieci, a ja przerzucam stare roczniki Kłosów81 i słucham, co mówi, i cieszę się, gdy malcy odpowiadają rozumnie i czytają płynnie, i niecierpliwię się, gdy które dłużej się namyśla nad odpowiedzią lub źle czyta.

Bywało, patrzymy na zachód słońca, a gdy ostatni rąbek słońca glinie, Anielka westchnie, i mnie się tak smutno robi, bo myślę, że ona nie będzie szczęśliwa, i łzy nabiegają do oczu, i chcę jej powiedzieć, że kocham, i boję się, by jej nie rozgniewać.

Idziemy plantem i ona mówi, że stryj mój jest bardzo dobry i że to wielkie szczęście mieć rodziców, i pyta, czy mama mnie całuje na dobranoc.

I ostatni wieczór przed moim wyjazdem, i mój wyjazd Druty i słupy tak smutnie huczały.

Prosiłem, żeby stała przed domem, gdy będę przejeżdżał. Napisałem na kartce, że ją kocham, że nie jestem godzien jej miłości, ale zrobię coś takiego, że będę godzien, i wtedy rzucę swe serce pod jej stopy; że kobiety są niestałe i zmienne. Miałem rzucić tę kartkę z okna wagonu, ale bałem się, by jej nie obrazić i nie rzuciłem listu z wyznaniem.

Ludzie lubią poczciwców, ale nie lubią prawych. Stryj był prawy. Więc rozgniewał doktora, gdy go od kart odciągnął do dziecka dróżnika, i księdza, i tych wszystkich, którzy korzystali z jego gościnności, i podwładnych, i przełożonych. A gdy naczelnik jakiś zażądał trzysturublowej pożyczki, a stryj odmówił został dozorcą, z większą nawet pensją, ale na Kaukazie.

Mnie już sześćdziesiąt lat pisał stryj przed rokiem Anielka wyszła za mąż za weterynarza; a lipa dobrzyńska smutna

Mnie już sześćdziesiąt lat pisał stryj przed rokiem Anielka wyszła za mąż za weterynarza; a lipa dobrzyńska smutna

Wspomnienia odżyły, gdym spotkał Wacka. Wacek miał wówczas poprawkę z geografii i ja go uczyłem. Śmieszny Wacek, któremu psuto jeża i proponowano obcięcie uszów, żeby ojciec nie miał go za co ciągnąć i żeby uszów myć nie potrzebował, śmieszny swą dumą uczniaka i syna zagonowego szlachcica, śmieszny Wacek studentem.

Nie poznałem go; on mnie poznał i wstydliwie mi się przypomniał.

Mieszkam u niego od dwóch dni. Opowiada mi o Dobrzyniu, i tak mi smutno, ale dobrze. Jest taki czysty, młody, świeży ze swym blond jeżem i niebieskimi oczami, i mocną ręką, która i pług nieraz, i cep, i kosę trzymała. Mówi mi pan, nie chce się nawet zgodzić na: kolego.

 Przecież panu wszystko jedno, a mnie tak jest zręczniej powiada.

*

Wacek jest wstrętny.

Wstaje o wpół do ósmej i z wielkim hałasem czyści sobie rzeczy. Potem myje się, czesze, ubiera, klęka i modli się. Zawiesił nad łóżkiem obrazki i co dwa dni patrzy, czy nie ma pod nimi pluskiew. Wychodzi punkt o kwadrans na dziewiątą. Ani jednego wykładu nie opuścił jeszcze. Stołuje się w kuchni studenckiej; potem ma jakieś dwie lekcje. Wraca punkt o siódmej; chwyta za kości i atlas i mruczy pod nosem do dziesiątej. Potem nastawia maszynkę, o ile gospodyni nie zaprosi nas na herbatę; Wacek dostaje wówczas do herbaty łyżkę soku malinowego, ja nie.

Gospodyni nasza bardzo się nim opiekuje, temperując go na męża dla swej najmłodszej z trzech dziewic. Najstarsza ma lat trzydzieści; nie lubiła poezji, ale od czasu jak El zaczął pisać, najbardziej kocha wiersze. Średnia jest damą klasową; życie jej się sprzykrzyło i zrobiłaby ze sobą koniec, gdyby to nie był grzech. Przyszła małżonka Wacka, resp.82 pani Wacławowa, pani doktorowa chodzi do konserwatorium i gra pięć godzin dziennie na fortepianie.

Drugi pokój odnajmuje od zacnej emerytki eks-adwokat tabetyk83. Chętnie częstuje mnie papierosami, byle mógł opowiadać mi o żonie, która go z córeczkami opuściła teraz właśnie, kiedy on jest chory z pracy, i nieszczęścia do reszty zwaliły go z nóg. Mieszka z synem, śniadym siódmoklasistą, Bronkiem.

Rozmawiałem z Bronkiem kilka razy. Przeczytał w jakiejś broszurce, że ojcu grozi obłęd, że jest to choroba dziedziczna i postanowił zrobić tak jak ten z Nory Ibsena84. Biedny chłopiec!

*

Stanowczo długo tu nie wytrzymam. Wacek drażni mnie niemożliwie ze swym:

 Kolego, proszę pana, niech mi pan nie przeszkadza, bo się muszę uczyć.

Albo:

 Kolego! mówiłem już panu, że nie znoszę żartów z siebie. Pan może być bardzo mądry dla siebie, a ja chcę być głupi dla siebie.

Cynicznie zrównoważony, prowincjonalny medalista.

*

Ulica Marszałkowska. Ponury ranek jesienny.

Skończyło się panowanie prostytutek nocą; dzieci idą do szkół.

Idą.

Idą pojedyńczo, po dwoje, po troje chłopcy, i dziewczęta starsze, młodsze, najmłodsze w nowych lub zrudziałych tornistrach i ledwie od ziemi odrosłe w szubkach85 albo szynelach86 na wyrost.

A nad dziećmi wąski pas kirem chmur zasnutego nieba, na które nie patrzą, a pod stopami wilgotne błotem kamienie.

Idą drobnymi, szybkimi krokami młodsze, i poważnie, ociężale z klas wyższych. Mijają się, krzyżują, prześcigają, spotykają witają podaniem ręki chłopcy lub pocałunkiem dziewczęta, i idą razem, mówiąc o lekcjach dzisiejszych, klasowym zadaniu lub ostatnim w tym kwartale dyktandzie.

Idą objęte wspólnym mianem młodzieży szkolnej, która ma ulgi w tramwajach.

W czapkach z rozmaitymi znaczkami, w kapturkach i kapeluszach, przybranych wstążką, piórkiem, puszkiem, w kaloszach lub bez kaloszy, zapięte na wszystkie guziki lub tak tyllko sobie byle z domu prędzej wyprawić.

Idą do szkół ze wszystkimi lub niektórymi tylko prawami, do pierwszo- lub drugorzędnych, do renomowanych i mało lub wcale nie znanych. A każde ma kogoś, kto mu do tornistra włożył bułkę lub dwie bułki, z wędliną lub pieczenią od wczoraj, kto wpis opłaca i w domu pyta o stopnie i mówi: ucz się.

Idą o włosach jasnych i ciemnych, ładne i brzydkie; podobne do mamy lub taty, takie, które nos szpeci lub oczy zdobią, usta mają za szerokie lub gryzą paznokcie. Idą dzieci paralityków, głupców, suchotników, ideowców, kokot salonowych, rozpustników, lichwiarzy, fabrykantów. Idą których lekarz nie pozwolił forsować, idą za wcześnie lub za późno oddane do szkoły, pierwszo- i drugoroczne, które trzeba prosić, aby jadły, które tran piją, które stanowią całą, pół lub ćwierć pociechy rodziców i półsieroty i sieroty

Назад Дальше