Rozpaczliwym spojrzeniem objęła swe otoczenie. Wokół, jak okiem sięgnąć, same przysadkowate, wtopione po szyję w rogowatą masę drobiny zezowały ku niej złośliwie.
Tak, tak nie ma wątpliwości ona ma rację, one wszystkie mają rację! krzyknęło jej w sercu.
A może jest ktoś? myślała. Może tak samo jak ja cierpi druga dusza może ich jest dużo
To byłoby ocaleniem! Może są Są na pewno! Tylko daleko niezawodnie, ogromnie daleko, gdzieś poza tą gęstwą wrogów Są może opodal coś mi mówi, że są bardzo blisko! Ale to wszystko jedno. Czy są blisko, czy daleko, są zawsze poza sferą porozumienia czyli nie ma ich wcale!
I znowu niepodobna znaleźć wyjścia. Znowu staje się wobec klęski.
Czas mijał.
Wszyscy wkoło mierzyli go poczuciem dobra i zadowolenia, ona jedna gorączką niepokoju i rozpaczy.
Aż pewnego dnia stało się coś strasznego.
Powstał szum.
Drobiny od razu pogłuchły, a tu i ówdzie odezwały się głosy:
Legenda! Legenda! Wspomnijcie legendę!
Marzycielka nasza ożyła na nowo i w tym chaosie i przerażeniu ogólnym ona jedna powitała radosną nadzieją groźną katastrofę, siląc się przy tym na dojrzenie owych drobin pokrewnych, skrytych gdzieś wśród ciżby obcych, chociaż tak bliskich. Ale daremnie. Nie ujrzała ich wcale.
A groza rosła.
Szum zrazu lekki wzmagał się ustawicznie. Płyta poczęła się chwiać, jak gdyby wichr uniósł ją na niezmierny, wzburzony ocean. Moce jakieś szarpały CZARNYM PAPIEREM, który kłębił się i wił, jakby walczył z potężnym wrogiem.
Konwulsyjne wstrząśnienia uczuli wszyscy. Powstała panika, a tym straszniejszą była, że wszystko tkwiło na swoim miejscu, omdlałe jeno21, na poły martwe.
Nikt nie dziwił się, choć działy się rzeczy niesłychane, nikt się nie dziwił, choć padło w niwecz odwieczne prawo.
Wszyscy się bali.
Tylko nasza marzycielka pobladłymi ze strachu usty22 szeptała:
Legenda! Legenda! Wspomnijcie legendę!
Ale znów nikt nie słuchał.
Nagle, pośród największego szamotania, stała się rzecz niepojęta.
Oto nastała cisza. Cisza absolutna, niemal zgodna z prawem odwiecznym, a wśród tej ciszy, powoli, bezgłośnie rozwarły się niebiosy i oczom zdrętwiałych z przerażenia ukazało się Bóstwo:
CZERWONA LAMPA.
Świat opłynął nagle falą krwi. Zatonął w czerwieni. A czerwień ta słodka była i łagodna. Pieściła pochwycone w topiel drobiny. Całowała je jak matka i zdawało się, że mówi: Nie bójcie się! Nie bójcie! Jam jest światłość miłosierdzia. Nie bójcie się!.
Długo trwało, nim się ustalił nowy porządek rzeczy.
A jednak tak się wreszcie stało.
I dziwne. Teraz nikt się nie dziwił cudowi, od kiedy narzucił się jako prawo. Katastrofa nabrała wyglądu konieczności, co więcej to, co ongiś potępiano jako marzenie i herezję, teraz posłużyło do ugruntowania nowego światopoglądu. Przyznano, iż poeci i marzyciele wieku minionego mieli niejasne, prorocze przeczucie tego, co nastąpi. Czy było to proroctwem, czy tylko wspomnieniem O to spierano się długo, aż wreszcie ogłoszono następującą: Prawdę o istotnych właściwościach świata i jego początku.
1. Świat widomy, czyli PŁYTA, jest to wielka, niezmierzona płaszczyzna, która zaczęła swe istnienie w czasie, ale końca mieć nie będzie.
2. Świat widomy, czyli PŁYTA, stworzonym został w czasie przez Bóstwo najwyższe CZERWONĄ LAMPĘ i oddanym został w opiekę Bóstwu drugorzędnemu, WIELKIEJ CIEMNOŚCI. Bóstwo to jest emanacją pierwszego i pozornie tylko z nim sprzeczne, w istocie zaś substancjonalnie identyczne, choć różniące się funkcjonalnie. WIELKA CIEMNOŚĆ wyłoniła z siebie, materialniejsze już o wiele, bóstwo trzeciorzędne, CZARNY PAPIER, którego emanacją, jeszcze bardziej grubą i materialną jest żelatyna, która dała życie drobinom bromku srebra.
3. Na PŁYCIE nic się nie zmienia, wszystko trwa wiecznie, natomiast bóstwa objawiają się przez zmiany, czyli LUNACJE.
4. CZERWONA LAMPA nawiedza stworzenie, darząc je światłem, pozwalając im spozierać w oblicze swoje i darząc rozlicznymi dary.
5. Od zachowania się drobin zależą zjawiania się bóstwa przedwiecznego i dzieje samejże PŁYTY. Tak to same stworzenia są twórcami swego losu i w tych granicach cieszą się posiadaniem wolnej woli.
6. Ideałem doskonałości jest stan, w którym wszystkie drobiny zasługiwałyby na ciągłe oglądanie twarzy CZERWONEJ LAMPY. Stan taki nastąpi i wówczas bóstwa drugorzędne znikną, jako już niepotrzebne. Spalą się w płomieniu CZERWONEJ LAMPY i z nią na wieki zjednoczą.
7. Dojście do tego stanu jest celem świata. Tedy celem tego życia jest dojście do życia wyższego, wydostanie się z kręgu ciemności, dziś panującej, w kręg światła, który jest zarazem stanem definitywnym, ostatecznym i niezmiennym.
8. Drogą do tego celu jest wiara, posłuszeństwo i modlitwa.
9. Nad wykonaniem praktycznym i nienaruszalnością tej prawdy czuwa kolegium kapłańskie.
Podpisano: MARZYCIELKA, przewodnicząca
Niedługo po ogłoszeniu Prawdy o istotnych celach i początku świata znikło bóstwo i WIELKA CIEMNOŚĆ znowu roztoczyła swe panowanie.
Ale prawdy raz powstałe nie znikły wraz ze światłem. Pozostały jako jego abstrakcyjny odblask, jako dobra nowina.
Tryumf Marzycielki był niezmierny, cześć i szacunek, jakimi ją otoczono, niewypowiedziane.
Dzięki to jej bowiem, dzięki jej tęsknocie, dzięki jej wierze, PŁYTA otrzymała rozumowane prawo moralne, skończył się okres mętnego i płytkiego materializmu, świat cały przejrzał i poznał swój cel ostateczny.
Otrzymała tytuł: Dobroczyńcy świata.
Zaiste nie było to za wiele.
Wszystkie drobiny marzyły teraz o tym, by się dostać w jej pobliże. Ale to było niemożliwe.
Sąsiadka usilnie się starała paść jej do nóg, ale i to okazało się niewykonalne.
Poprzestała tedy na tym, że marzyła bez przerwy, by się jej przypodobać.
Niestety, jej marzenie, jako iż nie była zbytnio lotną, wrychle przybrało postać narzekania.
O jakże to dawno jęczała jakże dawno zniknęło światło! Czyliż już nigdy WIELKA CIEMNOŚĆ nie rozwinie swych opon?
Nie szemraj! nakazywała jej Marzycielka.
I wskazywała na wieki długie, wieki legendarnej wiary w bóstwo, jakie przetrwał świat od chwili pierwszej zjawy.
Nie szemraj! nauczała ją. Trwaj w tęsknocie!
Ach! Znowu zeschła ta żelatyna na kamień, tak, że ani wytrwać dłużej!
Strzeż się! upominała już surowiej. Opóźniasz światłość sobie i innym! Módl się!
Ach! Modlę się, ale CZERWONA LAMPA widać nie słucha moich modłów!
Modlitwa twoja pełna jest niecierpliwości! Takich błagań nie słucha bóstwo jedyne, nieogarnione, wyłączne, prócz którego nic nie ma na świecie, a którego formą jest wszystko, co istnieje
Nie mogła domówić swych słów do końca.
Stało się coś przerażającego.
Oto nagle, niespodzianie, bez szumu i wstrząśnienia, rozdarła się czarna opona WIELKIEJ CIEMNOŚCI i na świat spadł piorun!
Jakiś grom bezgłośny.
Jakaś śmierć nagła.
Nagła, a niewypowiedzianie piękna.
Rozpękł się byt, zawaliło życie.
A przez zgliszcza wionęła wizja bezkształtna, niewyobrażalna.
A przez zgliszcza wionęła wizja bezkształtna, niewyobrażalna.
Wizja życia innego, życia, którym żyć nie sposób. Życia-śmierci.
Spadła na świat NICOŚĆ, będąca wszystkim!
Stało się Niezapamiętalne! Niemożliwe!
Przyszło skądś, gdzie przed sekundą żył Bóg.
Jego tam już nie było!
Padł trupem i został pochłonięty.
Cicho i na zawsze.
Było znów czarno, tak czarno, że nie widać było WIELKIEJ CIEMNOŚCI.
Zdawało się, że to jej zwęglone zwłoki wiszą w szmatach ponad światem.
A wokół cisza cisza martwota niezmierna.
Cisza, co trwać nie przestanie, bo jest sam trupem, cisza próżna, nie zawierająca nawet wspomnień, bo TO wszystkie przeraziło.
TO!
Tak się wydawało wszystkim drobinom na płycie.
Wszystkim?
Gdy przeminęło pierwsze osłupienie i poczęto się rozglądać wkoło, nastąpiło nowe zdziwienie i nowe, lepiej już uświadomione przerażenie.
Marzycielka, przewodnicząca kolegium kapłańskiego zagadnęła sąsiadkę i nie otrzymała odpowiedzi. Zdziwiona, że gadatliwa ta osoba nagle zaniemiała23, obejrzała ją dokładnie i omal nie zemdlała sama ze strachu.
Sąsiadka zmarła.
Tkwiła dalej na swoim miejscu i z pozoru nie zmieniła się wcale. Ale ustało w niej nagle coś, czego określić nie sposób, czego wypowiedzieć nie można. Jednym słowem, zmarła.
Od początku świata stało się to po raz pierwszy.
Właśnie jej się to przydarzyło.
Czyż tylko jej?
Wokoło stało się to samo.
W jednym miejscu zmartwiała cała grupa drobin, w innym wszystkie ostały się żywe.
Tam TO uśmierciło kilka tylko, gdzie indziej wielka przestrzeń usiana była zmarłymi.
Stał się nowy, niepojęty cud.
Śmierć.
I to śmierć dziwna, fantastyczna, bezprawa24 i bezcelowo okrutna.
Ustalone, wyrozumowane, zgodne z rzeczywistością prawa życia i wynikające z nich prawa moralne w puch rozbił jakiś piorun, jakieś ZŁO, działające bez sensu, bez celu, dzikie i nieobliczalne.
ZŁO ostateczne, wszechpotężne, a bezrozumne.
ZŁO, którego żywiołem chaos, a skutkiem rozpacz niema, bezbronna i sama w sobie nierozumna.
Nie warto już było żyć, ani myśleć, nie warto już budować żadnych wartości logicznych, ani etycznych, nie warto się modlić, ani kląć, cieszyć się, ni smucić.
Czyż poginęli sami źli?
Czyż poginęli sami dobrzy?
Czyż to była kara?
Czyż to była nagroda?
Czy było w tym coś możliwego do poznania?
Ale było w tym jednocześnie wszystko, bo kładło, bo kłaść mogło kres wszystkiemu.
Ale czy wedle woli jakiejś czy wedle przypadku
Pewne stało się tylko jedno: CZERWONA LAMPA ZMARŁA.
CZERWONA LAMPA, Bóstwo twórcze, rozumne, logiczne, miłosierdzie, źródło prawa, emanujące bóstwa inne, wykonawców prawa, zawiadowców szczęścia i zbawienia
Zmarła i wszystko przepadło.
Zostało ZŁO
Szaleństwo siadło na tronie Boga.
Nastał czas dziwny.
Zaczęły się szybkie zmiany, których już nawet notować w świadomości nie mogły skazane na zagładę drobiny bromku srebra.
Przestały się dziwić.
Wszystko, z trudem przez wieki ustalone, wypłakane łzami tęsknoty, wyżebrane modłami długich nocy oczekiwań, wszystko podarło się w szmaty. Związki przyczynowe pękały. Coś, co dotąd było przyczyną, nagle stało się skutkiem.
Co zmarło, żyło, natomiast żywe przestało istnieć.
Miłosierne, mężne, stało się niemocne i jakby głupkowate
Nic dziwnego. Wszak rządziło szaleństwo.
WIELKA CIEMNOŚĆ gdzieś się zapodziała.
CZERWONA LAMPA wstała z martwych i zjawiła się po to, by z uśmiechem dobrotliwego idioty przyświecać męczarniom.
ZŁO poraziło w niej bóstwo, pozostał uśmiech boski, pozostał łagodny, słodki blask
Jakby w masce swej własnej, dawnej twarzy, przeszedłszy krainę śmierci, wyszła znów wysoko, jakby na czyjś rozkaz, służalczo i spoglądała na rzeczy straszne, nie mrugnąwszy okiem. A działy się rzeczy przeraźliwe.
Jakaś nowa moc zanurzyła świat, wraz z wszystkimi żywymi i umarłymi w otchłań oceanu, w toń niezgłębioną a przejrzystą.
Odwieczne środowisko, w którym żyły drobiny, wzdęło się niezmiernie.
Teraz wszyscy porażeni przez szaleństwo, poczęli czernieć, stawać się podobnymi do WIELKIEJ CIEMNOŚCI, jakby w zimnym tym morzu bez płomieni spalali się na węgiel.
Otoczyło ich płynne piekło.
A żywi, półżywi ze strachu, poprzez toń przeźroczystą, patrzyli w twarz nieboszczyka-boga swego, w jego oko czerwone i obojętne. Spoglądali bez modlitwy i bez rozpaczy.
Bo i rozpacz umarła.
Potem zaczął się koniec. Świat ginął w konwulsjach dziwacznych i dla samej nawet zagłady bezcelowych.
Siła jakaś wyniosła płytę wysoko, przewróciła ją ku CZERWONEJ LAMPIE, zatrzymała na chwilę w tym położeniu, wreszcie zatopiła w inne morze, niewypowiedzianie zimne i mętne.
Zali25 chciało SZALEŃSTWO pokazać Bóstwu po raz ostatni ruiny?
I po co? Bóstwo przecież przestało rozumieć. Marzycielka zamknęła oczy. Potem czuła, pogrążona w białych odmętach, że odrywa się od PŁYTY.
Wokół niej fale odrywały kawały rodzimego podłoża wraz z żywymi.
Martwi trzymali się mocno swego grobowca, jakby się z nim zrośli.
Potem wraz z innymi spłynęła uczuła, że miota nią coś z niezmierną siłą, uderzyła o skałę śliską i twardą niezmiernie i wreszcie zatonęła.
Zapadła w biel, nieprześwietloną nawet czerwonym światłem i doznała dziwnego wrażenia.
Było to jakby rozstępowanie się ciała, rozkład, któremu przyświecała świadomość. Ale nikła i ona szybko, ginęła wreszcie skończyło się wszystko.
Na świecie, zeżartym przez orkan SZALEŃSTWA, pozostały same tylko sczerniałe trupy. Chociaż szarpane zębem ZŁA, z uporem nieświadomym trzymały się powierzchni, szklistej teraz i niepodobnej do siebie. Leżały w bezładnych kupach, bez celu rozrzucone, jak je poraził piorun, to blisko siebie, to porozdzielane wielkimi przestrzeniami, to w cieńszych, to w grubszych warstwach słowem w nieładzie bezrozumnym, nikomu na nic nieprzydatne, niezdolne już nawet odczuwać przeraźliwej jasności; na jaką je wyniesiono, niezdolne widzieć, że CZERWONA LAMPA błysnęła niedługo po śmierci Marzycielki po raz ostatni i zgasła na wieki.
Czyż Bóstwo oprzytomniało wobec grozy zagłady istoty wybranej i skonało z żalu za tą, której tęsknota długa, bolesna i wytrwała sprawiła tyle dobrego?
Zginęła Marzycielka, zginął jej świat i cel jego. I nie wiedziała, że na zeżartym Szaleństwem świecie stała się rzecz nowa. Powstał obraz istoty wyższej, a cel PŁYTY spełnił się dla niej.
Powstał portret CZŁOWIEKA.
Istoty, której świat drobin bromku srebra nigdy nie widział i nie mógł widzieć.
Portret CZŁOWIEKA.
A jakież długie szeregi aniołów postępują drogą wiodącą z nizin pojęć człowieczych, do tronu BOGA.
Pułapka
Trzymał się półprzytomny ze strachu zimnych, rdzawych krat więzienia i szeptał w czarną noc:
Słuchaj! Słuchaj!
Słucham! mówiła noc czarna i wył wichr26.
Zbłądziłem w zakamarek, zbłądziłem Coś zatrzasnęło drzwi wyjść nie było sposobu domy się poczęły ruszać obstąpiły mnie parkany przygięły się drzewa od góry a nade wszystko, ktoś zatrzasnął drzwi