Chłopi - Władysław Stanisław Reymont 13 стр.


 Ani dydka nie mam, a wiesz, Guciu, że nie zborgują mruczała i podniósłszy się z barłogu, jęła ziewać i przeciągać się; wielka była jak piec, twarz miała ogromną, obrzękłą, posiniaczoną i przepitą, a głos cienki, jakby dzieciątka.

Pisarz pracował, aż pióro skrzypiało, pociągał cygara, puszczał dym na Borynę, który przypatrywał się pisaniu, zacierał chude, piegowate ręce i raz wraz odwracał wynędzniałą, okroszczoną twarz na Frankę; zęby przednie miał przyłamane, usta sine i wielkie czarne wąsy.

Napisał skargę, wziął za nią rubla, wziął na marki drugiego i ugodził się na trzy za stawanie w sądzie, jak sprawa przyjdzie na stół.

Boryna się na wszystko zgodził skwapliwie, choć mu ta pieniędzy było żal, bo miarkował, że dwór mu wszystko zapłaci, i z nawiązką.

 Sprawiedliwość musi być na świecie, to sprawa wygrana! rzekł na odchodnym.

 Nie wygramy w gminnym, to pójdziemy do zjazdu, zjazd nie poradzi, pójdziemy do okręgowego, do izby sądowej a nie darujemy.

 Zaśbym tam darował swoje! zawołał z zawziętością Boryna. I komu jeszcze, dworowi, co ma tyle lasów i ziemi! rozmyślał wychodząc na rynek i zaraz jakoś przy czapnikach natknął się na Jagnę.

Stała w czapce granatowej na głowie, a drugą jeszcze targowała.

 Obaczcie no, Macieju, bo ten żółtek powiada, że dobra, a pewnikiem cygani

 Galanta, la Jędrzycha?

 Juści, Szymkowi już kupiłam.

 Nie za mała to będzie?

 Takusińką ma ci głowę kiej moja

 Piękny z ciebie byłby parobeczek

 Abo i nie! zawołała zuchowato, bakierując nieco czapkę

 Wnetki by cię tu godziły do siebie

 Hale inom za droga do służby. Zaczęła się śmiać.

 Jak komu mnie byś ta za droga nie była

 I w polu robić bym nie robiła

 Robiłbym ja za ciebie, Jaguś, robił szepnął ciszej i tak spojrzał na nią namiętnie, aż dziewczyna cofnęła się zakłopotana i już bez targu zapłaciła za czapkę.

 Sprzedaliście krowę? zapytał po chwili opamiętawszy się nieco i wytchnąwszy z owej lubości, co mu jak gorzałka buchnęła do głowy.

 Kupili ją la księdza do Jerzowa. Matka poszła z organistami, bo chcą zgodzić parobka.

 A to my sobie choćby na ten kieliszek słodkiej wstąpimy!

 Jakże to?

 Zziębłaś, Jaguś, to się ździebko ogrzejesz

 Gdziebym zaś z wami szła na wódkę!

 A to przyniese i tutaj się napijem, Jaguś

 Bóg zapłać za dobre słowo, ale mi matki trza poszukać.

 Pomogę ci, Jaguś szepnął cichym głosem i poszedł przodem, a tak robił łokciami, że Jagna swobodnie szła za nim wskroś ciżby, ale gdy weszli między płócienne kramy, dziewczyna zwolniła, przystawała i aż jej oczy rozgorzały do tych różności porozkładanych.

 To ci śliczności, mój Jezus kochany! szeptała przystając przed wstążkami, które uwieszone w górze, kołysały się na wietrze niby tęcza paląca.

 Która ci się widzi, Jaguś, to se wybierz rzekł po namyśle przezwyciężając skąpstwo.

 Hale, ta żółta w kwiaty, z rubla kosztuje abo i dziesięć złotych!

 Nie twoja w tym głowa, weź ino

Ale Jaguś przez siłę i z żalem oderwała ręce od wstążki i poszła dalej do drugiego kramu, Boryna ino pozostał na chwilę.

A w tym znowu chustki były i materie na staniki i kaftany.

 Jezus mój, jakie śliczności, Jezus! szeptała oczarowana i raz wraz zanurzała ręce drżące w zielone atłasy, to w czerwone aksamity i aż się jej ćmiło w oczach i serce dygotało z rozkoszy. A te chustki na głowę! Pąsowe jedwabne z zielonymi kwiatami przy obrębku; złociste całe kiej ta święta monstrancja; a modre jako to niebo po deszczu; a białe; a już najśliczniejsze te mieniące, co się lśkniły kiej woda pod zachodzącym słońcem, a lekkie, kieby z pajęczyny! Nie, nie ścierpiała i jęła przymierzać na głowę a przeglądać się w lusterku, które przytrzymywała Żydówka.

Ślicznie jej było, jakoby zorze namotała na swoich lnianych włosach; a one modre oczy tak rozgorzały z radości, aż fiołkowy cień padał od nich na twarz pokraśniałą; uśmiechała się do siebie, aż ludzie poglądali na nią, taka była urodna i taka młodość i zdrowie biło od niej.

 Dziedzicówna jaka przebrana czy co? szeptali.

Przyglądała się sobie długo i z ciężkim westchnieniem zdjęła chustkę, ale wzięła się targować, bo choć kupić nie miała, a ino tak sobie, żeby oczy dłużej nacieszyć.

Ostygła wnetki, bo kupcowa powiedziała pięć rubli, że i sam Boryna jął ją zaraz odwodzić.

Przystanęli jeszcze przed paciorkami a było ich tam niemało, jakby kto cały kram posuł tymi kamuszczkami drogimi, że się lśniły a połyskały ino, aże oczów oderwać było trudno: bursztyny żółte, jakoby z żywicy pachnącej uczynione; korale, kieby z tych kropel krwi nanizane, a perły białe, wielkie jak orzechy laskowe, a drugie ze srebra i złota

Przymierzała Jaguś niejedne i przebierała między nimi, a już się jej widział najśliczniejszym sznur korali, obwinęła nim białą szyję we cztery rzędy i zwróciła się do starego.

 Uważacie, co?

 Pięknie ci, Jaguś! Mnie ta nie dziwota korale, bo ano leży we skrzyni coś z osiem biczów po nieboszce, a wielkich jak dobry groch polny! rzekł z rozmysłem, od niechcenia niby.

 Co mi ta z tego, kiej nie moje! rzuciła ostro paciorki i spiesznie już szła, zachmurzona i smutna.

 Jaguś, a to przysiądźmy se ździebko.

 Ale, do matki mi czas.

 Nie bój się, nie odjedzie cie.

Przysiedli na jakimś dyszlu wystającym.

 Sielny jarmarek rzekł po chwili Boryna rozglądając się po rynku.

 Przeciech nie mały! Poglądała jeszcze ku kramom z żałością i często sobie westchnęła, ale już ją odchodziła smutność, bo powiedziała:

 Tym dziedzicom to dobrze Widziałam dziedziczkę z Woli z panienkami, to tyla sobie kupowały, że aże lokaj za nimi nosił! I tak co jarmark!

 Kto cięgiem jarmarczy temu długo nie starczy.

 Im tam wystarczy.

 Póki Żydy dają rzucił złośliwie, aż Jaguś obejrzała się na niego i nie wiedziała, co rzec na to, a stary, nie patrząc na nią, zagadnął cicho:

 Byli to od Michała Wojtkowego z wódką u ciebie, Jaguś, co?

 A byli i poszli! Niezguła jeden, jemu też swatów posyłać zaśmiała się.

Boryna powstał prędko, wyjął z zanadrza chustkę i coś jeszcze w papier owinięte.

 Potrzymaj no to, Jaguś, bo mnie trzeba zajrzeć do Antka.

 Jest to na jarmarku? oczy jej pojaśniały.

 Ostał przy zbożu, tam ano w ulicy. Weź sobie, Jaguś, to la ciebie dodał widząc, że Jagna zdumionymi oczami wodziła po chustce.

 Dajecie? Naprawdę la mnie? Jezus, jakie śliczności! wykrzyknęła rozwijając wstążkę tę samą, co się jej tak podobała. Hale, ino tak przekpiwacie se ze mnie, za cóż by mnie? Kosztuje tyla pieniędzy a chustka czysto jedwabna

 Weź, Jaguś, weź, la ciebie kupiłem, a jak ta któren parobek będzie przepijał do ciebie, nie odpijaj, na co sie spieszyć mnie już czas iść.

 Moje to, prawdę mówicie?

 Zaśbym tam ocyganiał cię!

 Moje to, prawdę mówicie?

 Zaśbym tam ocyganiał cię!

 I uwierzyć trudno. I rozkładała ciągle chustkę, to wstążkę.

 Ostaj z Bogiem, Jaguś.

 Bóg wam zapłać, Macieju.

Boryna odszedł, a Jagna raz jeszcze rozwinęła i przepatrywała, naraz zawinęła wszystko razem i chciała bieżyć za nim i oddać bo jakże jej brać od obcego, nie krewny żaden ni pociotek nawet ale już starego nie było.

Pociągnęła wolno szukać matki i z lubością, ostrożnie dotykała chustki, wsadzonej za pazuchę. Taka była uradowana, że ino jej białe zęby połyskiwały w uśmiechu, a twarz gorzała rumieńcem.

 Jagusia! Do wspomożenia biedna sierota ludzie kochane krześcijany prawdziwe Zdrowaś Maria za te duszyczki Jagusia!

Jagna oprzytomniała i jęła oczami szukać, kto ją wołał i skąd, i wnet dojrzała Agatę siedzącą pod murem klasztoru na garści słomy, że to błocko w tym miejscu było po kostki.

Przystanęła, żeby jakiego grosza poszukać, a Agata uradowana z obaczenia swojaczki, nuż wypytywać się, co tam w Lipcach się dzieje

 Wykopaliśta już?

 Do cna!

 Nie wiecie, co u Kłębów?

 Wygnali was w tyli świat, na żebry, a ciekawiście ich?

 Wygnali, nie wygnali, samam poszła, bo trza było jakże, darmo to mi dadzą ten kąt abo jeść, kiej sie u nich nie przelewa A ciekawam, boć krewniaki

 A co z wami?

 A co, chodzę od kościoła do kościoła, od wsi do wsi, od jarmarku na jarmarek i tą modlitwą upraszam se u dobrych ludzi gdzie kąt, gdzie warzy łyżkę, gdzie grosik jaki! Dobre są ludzie, ubogiemu nie dadzą umrzeć z głodu, nie Nie wiecie, zdrowi tam wszyscy u Kłębów? zapytała nieśmiało.

 Zdrowi, a wy nie chorujecie?

 I gdzie zaś, w piersiach mę cięgiem poboliwa, a jak się naziębię, to i żywą krwią pluję Niedługo mi już, niedługo Choć ino do zwiesny dociągnąć, wrócić do wsi i tam se między swojemi zamrzeć o to ino Jezusiczka proszę, o to jedynie rozłożyła ręce, okręcone różańcami, wzniesła zapłakaną twarz i jęła się modlić tak gorąco, aż łzy jej pociekły z zaczerwienionych oczów.

 Zmówcie pacierz za tatula szepnęła Jagna wtykając jej pieniądz.

 To będzie za tych w czyścu ostających, a za swoich to już ja i tak się cięgiem modlę i Boga proszę, za żywych i umarłych, Jaguś, a nie przysyłali to z wódką?

 Przychodzili.

 I żaden ci się nie uwidział?

 Żaden. Ostajcie z Bogiem, a na zwiesnę do nas zajrzyjcie powiedziała prędko i poszła do matki, którą ujrzała z dala z organistami.

Boryna zaś powracał do Antka wolno, raz, że ciżba była, a drugie, że mu Jaguś cięgiem w myśli stała, ale nim doszedł, spotkał się z kowalem.

Przywitali się i szli w podle siebie milcząc.

 Skończycie to ze mną, hę? zaczął ostro kowal.

 Niby z czym? Mogłeś mi to samo i w Lipcach powiedzieć. Zły już był.

 Przecież już cztery roki czekam.

 Przybaczyłeś se dzisiaj! To se jeszcze poczekaj ze czterdzieści, kiej zamrę.

 Już i ludzie mi redzą, żeby do sądu podać ale

 Podaj. Powiem ci, gdzie skargi piszą, i na pisarza dam rubla

 Ale se myślę, że po dobremu się zagodzimy skręcił chytrze.

 Prawda, z kim nie wojną z tym zgodą.

 Sami to miarkujecie niezgorzej.

 Mnie ta z tobą ni zgody, ni wojny nie potrzeba.

 Zawżdy to pierwszy żonie powiadam, że ociec jest za sprawiedliwością.

 Kużden jest za sprawiedliwością, komu ją w kumy prosić potrza mnie nie potrza, bom ci nic niewinowaty powiedział twardo, aż kowal zmiękł, że to z tej strony go napocząć nie napocznie, i jakby nigdy nic, najspokojniej i prosząco rzekł:

 Napiłbym się czego, postawicie?

 Postawię. Jakże, najlepszy zięć prosi, to choćby i całą kwartę przekpiwał zdziebko wchodząc do narożnego szynku; był już tam i Jambroży, ale nie pił, siedział w kącie markotny jakiś i smutny.

 Po gnatach mę łupie, to pewnie na pluchę wyrzekał.

Wypili raz i drugi, ale w milczeniu, bo obaj dość złości mieli do się na wątpiach.

 Kiej na pogrzebie pijeta! ozwał się Jambroży, zły juści, że go to nie poprosili, bo od rana jakby nic w gębie nie miał.

 Jakże gadać? Ociec tyla dzisiaj sprzedaje, to muszą uważać, komu pieniądze na precenta dać

 Macieju! Mówię wam, Macieju, że Pan Jezus

 Komu Maciej, to Maciej, a tobie wara! Widzisz go, juchę. Za pan brat świnia z pastucha. Ozeźlił się srodze.

A kowal, że to już po dwóch mocnych, nabrał rezonu i rzekł cicho:

 Ociec, powiedzcie to słowo: dacie czy nie?

 Powiedziałem: do grobu ze sobą nie zabierę, a przódzi ni morga nie popuszczę. Na wycug do waju nie pójdę jeszcze mi miły ten rok abo i dwa na świecie.

 To spłatę dajcie.

 Rzekłem, słyszałeś?

 Za trzecią kobietą się oglądają, to co im ta znaczą dzieci szepnął Jambroży.

 A bo i pewnie.

 Spodoba mi się, to się i ożenię. Zabronisz?

 Zabronić nie zabronię, ale

 Jak mi się spodoba, to z wódką poślę choćby jutro.

 Ślijcie, a bo ja to wam przeciwny! Dajcie mi chociaż tego ciołka, co wam ostał po graniastej, to i sam pomogę. Rozum wy swój macie, to miarkujecie, z czym wam najlepiej. Nie raz i nie dwa przekładałem żonie, co wam ano kobiety potrzeba, żeby upadku w gospodarstwie nie było

 Mówiłeś to tak, Michał?

 Żebym tak spowiedzi świętej nie doczekał. Mówiłem. Całej wsi przecież redzę, jak komu potrzeba, a nie wiedziałbym, co wam potrzeba!

 Cyganisz ty, jucho, aż się kurzy, ale jutro przyjdź, ciołka dostaniesz, bo jak prosisz dam; a prawować się zechcesz ze mną to ten patyk złamany weźmiesz abo i co gorsze.

Napili się jeszcze, kowal już postawił i przyzwał jeszcze do kompanii Jambroża, któren ochotnie się przysiadł i jął gadki ucieszne opowiadać, a przekpiwać się, że raz wraz śmiechem wybuchali.

Niedługo cieszyli się ze sobą, bo każdemu pilno było iść do swoich, a i do spraw różnych; rozeszli się w zgodzie, ale jeden drugiemu nie wierzył ani tyla, co za paznokciem znali się dobrze jak te łyse konie i przezierali na wskroś, kieby przez szyby.

Jambroży tylko ostał, poczekiwał na kumów abo i znajomków, żeby mu kto postawił jeszcze jaką półkwaterkę, bo dobra i psu mucha, póki kto całego gnata nie rzuci, a napić się lubiał niezgorzej i samemu stawiać sobie było trudno, a nie dziwota, kościelnym był ino.

I jarmark dobiegał już końca.

W samo południe zaświeciło słońce, ale tylko tyla, coby kto lustrem mignął po świecie, i zaraz się schowało za chmury; a już przed wieczorem sposępniało na świecie, chmurzyska wlekły się nisko, że prawie na dachach leżały, i drobny deszcz jął siać kiej przez gęste sito. To i rozjeżdżali się prędzej, każdy spieszył do dom, żeby się dostać przed nocą i większą pluchą.

I handlerze rychlej zdejmowali kramy i pakowali się na wozy, że to deszcz zacinał coraz gęstszy i zimniejszy.

Mrok zapadał prędko ciężki i mokry.

Miasteczko pustoszało i milkło.

Tylko dziady jeszcze gdzieniegdzie pojękiwali spod ścian i w karczmach podnosiły się wrzaski pijaków i kłótnie.

Назад Дальше