Bezkrwawy - Owen Jones 5 стр.


- Heng, będziesz chciał później coś z nami zjeść?

Mężczyzna pokiwał głową na boki i gapił się na żonę.

- Co chcesz mu ugotować, Wan? zapytała Da.

- Kurczaka lub wieprzowinę co będzie wolał.

Heng nadal przyglądał się kobietom jak komuś, kto mówi w całkowicie niezrozumiałym dla niego języku.

- To może go spytaj? Przecież nie postradał rozumu A przynajmniej tak mi się wydaje.

- Co wolisz na kolację, Heng? Kurczaka czy wieprzowinę?

Przyglądał się jej przez kilka sekund. W końcu przemówił.

- Małe

- Które? A zresztą Nie wolno ci jeść dzieci, Heng. Tak nie można.

- Nie nasze dzieci Małe koźlątka Chyba mamy kilka? rzekł Heng.

- Owszem, mamy. Chcieliśmy jednak powiększać nasze stado.

- Tylko jedno małe.

- No No dobrze, Heng. Jesteś chory, więc ugotuję ci koźlątko, a my zjemy wieprzowinę.

- Niech będzie krwiste, grillowane i bez curry. Mam chęć na mięso. Prawdziwe, czerwone mięso.

Dzieciom ulżyło, że ojciec nie chce ich jeszcze zjeść.

Wydawało się, że Heng postanowił uciąć sobie drzemkę przed kolacją. Den postanowił wykorzystać tę okazję i spytać matkę czy jej zdaniem mężczyzna będzie chciał któregoś dnia ich zjeść.

- Och, nie wydaje mi się Den. Na pewno nie, jeśli zaspokoimy jego apetyt. Teraz już wiemy, co lubi. Ciotuniu Da, co ciotunia sądzi o przypadku Henga?

- Jest bardzo ciekawy bardzo. Jeszcze wczoraj śmierć pukała do jego drzwi, a dziś staje się z godziny na godzinę coraz bardziej aktywny. Aczkolwiek nie przypomina tego Henga, którego znaliśmy i kochaliśmy. Trzeba będzie obserwować tego nowego Henga. Może nawet odzyskamy starego, gdy już przyzwyczai się do nowej diety i wyliże z bezkrwistego okresu. Muszę przyznać, że to dla mnie niezbadane terytorium i działam po omacku, jedynie na podstawie sugestii od moich Duchowych Przyjaciół Chociaż jeden z nich powiedział mi, że o wiele bardziej miłosierne byłoby zabicie go i pozwolenie na rozpoczęcie życia od nowa. A co ty sądzisz o tej radzie, Wan?

- Cóż szczerze mówiąc byłoby to chyba zbyt radykalne rozwiązanie, nie sądzisz ciotuniu Da?

- Muszę się z tobą zgodzić, dlatego wcześniej o tym nie mówiłam. Jest to jednak jakaś możliwość, jeśli ta sprawa nas przerośnie.

Heng prawdopodobnie przespał tę rozmowę, lecz żadna z kobiet tego nie sprawdzała.

- Czy ciotunia sądzi, że on cierpi?

- Wydaje się dość spokojny, prawda? Zaczął znów mówić i nie wspominał o żadnych dolegliwościach. Nie martwiłabym się zatem przesadnie o jego kondycję fizyczną, ale to ty znasz go najlepiej. Powinnaś zatem pilnować czy nie zachodzą jakieś zmiany w jego zachowaniu. Jeśli się pojawią, natychmiast mi o nich powiedz, żebyśmy mogły je przedyskutować.

- W porządku, ciotuniu Da. Tak zrobię. Nie chcę cię zatrzymywać, jeśli masz na głowie inne sprawy. Dzieci spisują się cudownie przejęły wszystkie nasze obowiązki, więc mogę posiedzieć z Hengiem. Mogę załatwić ci podwózkę do domu. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc. Gdyby nie ty to Heng by nie przeżył i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Jeśli możemy coś dla ciebie zrobić po prostu powiedz.

- Dziękuję ci, Wan. Wiesz, może faktycznie wrócę na kilka godzin do domu. Chciałabym jednak zobaczyć jak Heng zje posiłek. Jeśli więc nie masz nic przeciwko zostałabym u was na kolacji. A co do zapłaty, nie zaprzątaj sobie tym teraz głowy. Heng to mój ulubiony bratanek i zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby nie stała mu się krzywda. Wrócę do domu pieszo O której będzie wieczerza?

- Około 19-19:30. Zapraszam serdecznie.

- Dobrze. W takim razie zmykam i zobaczymy się około 19. Do widzenia.

- Do widzenia, ciotuniu Da. Jeszcze raz dziękuję za pomoc!

Gdy Da wyszła Wan ogarnęło przedziwne uczucie. Od momentu zdiagnozowania choroby Henga nie zostawała z nim sam na sam. Den bowiem poszedł z kozami nad strumień, a Din doglądała grządki warzywnej. Kobieta musiała przekazać synowi, że musi zaszlachtować jedno z koźlątek, biegających w stadku ze swoimi matkami. Nie ośmieliłaby się jednak zostawić Henga samego. Jedynie Din mogła poinformować swojego brata. Wan nie miała innego wyjścia jak tylko czekać na powrót córki na obiad. Zwykle stawiała się w domu na posiłek, więc kobieta była niemal całkowicie przekonana, że Heng otrzyma swoją porcję.

Wan starała się porozmawiać z mężem. Byli sami, więc mówiła do niego pieszczotliwie.

- Najdroższy, nie śpisz? Skarbie, wszyscy tak bardzo Bardzo się o ciebie martwię Odpowiedz mi proszę, jeśli mnie słyszysz.

- Oczywiście, że cię słyszę, gdy nie śpię. Ale wiesz Mat, zdarza mi się od czasu do czasu przysnąć odpowiedział jej swoim nowym niskim i dudniącym głosem. Mogło mi wtedy umknąć kilka rzeczy. Ogólnie rzecz biorąc, czuję się o wiele lepiej, choć nadal nieco dziwnie. Nie mogę się jednak doczekać kolacji. Która jest godzina?

- Za kwadrans będzie południe. Niedługo podam obiad. Będziesz jadł?

- A co przygotowałaś?

- Sałatkę.

- Feeeee, żarcie dla królików!

- Kiedyś smakowała ci zielenina

- Naprawdę? Nie przypominam sobie i ciężko mi to sobie wyobrazić.

- To może zjesz omlet?

- O, to brzmi lepiej. A zmieszałabyś mi go z koktajlem?

- Oczywiście, najdroższy. Nie widzę przeszkód. Zostało go jeszcze trochę, ale chcieliśmy zostawić go na kolację. Dajmy Din jeszcze pół godziny na powrót. Musiałaby przekazać Denowi wiadomość, żeby zabił dla ciebie koźlątko.

Po obiedzie Din zaniosła bratu kilka noży, torbę na mięso i termos na krew. Następnie wróciła do grządki z warzywami.

- Chyba bardzo smakował ci ten omlet, co Heng?

- Tak, był bardzo syty. Miał dużo mięsa i białka.

Wan doglądała Henga całe popołudnie. Dodatkowo siekała warzywa i robiła ostry sos naam pik. Mężczyzna jednak już się nie odzywał. Najwyraźniej udał się na drzemkę regeneracyjną po pierwszym solidnym posiłku od kilku dni.

Późnym popołudniem Din pojawiła się w domu jako pierwsza. Przyniosła ze sobą kosz z zapasem warzyw i ziół, który miał wystarczyć na kolejną dobę. Den pojawił się krótko po niej. Wręczył matce torbę z elegancko pokrojonym mięsem i termos z kozią krwią.

- Pójdę tylko posolić skórę, dobrze mamo? Oczyściłem ją już zgodnie z instrukcjami ojca. Wrócę za dwadzieścia minut.

- Nie spiesz się. Mamy mnóstwo czasu. Pamiętaj tylko żeby wykąpać się przed kolacją.

- Dobrze, mamo

- Mmmm koktajl. Czuję przepyszny koktajl - mamrotał podniecony Heng.

- Tak, Heng. Koktajl Mat robi dla ciebie koktajl, który wypijesz później. Najpierw jednak zjemy kolację. Czekamy jeszcze na twoją ciotunię rzekła do niego Wan, a następnie wyszeptała do Din. Chyba wyczuwa kozie mięso lub kozią krew. Patrz na jego nozdrza. Drgają jak szalone. Czy jeszcze tydzień temu przypuszczałabyś, że nasze życie będzie tak wyglądać?

Kobieta włożyła zapas mięsa do zamrażarki. Następnie wzięła porcję dla Henga i umieściła ją w odpowiedniej odległości, żeby mężczyzny nie rozpraszał zapach krwi. Gdy Wan wróciła do swoich obowiązków mężczyzna znowu zasnął, jak nakręcana zabawka, której mechanizm przestał działać.

Za kwadrans dziewiętnasta Wan odsączyła posiekane warzywa, napaliła w wiaderku, które ustawiła na betonowej płycie na stole. Dziś na kolację miało być ulubione danie dzieci, czyli grillowana wieprzowina.

Za kwadrans dziewiętnasta Wan odsączyła posiekane warzywa, napaliła w wiaderku, które ustawiła na betonowej płycie na stole. Dziś na kolację miało być ulubione danie dzieci, czyli grillowana wieprzowina.

Ich sprzęt do grillowania był prosty, lecz efektywny. Służyło im do tego naczynie, przypominające starą wyciskarkę do pomarańczy. Jego rynna wypełniona byłą wodą z gotujących się warzyw i makaronu ryżowego, natomiast czubek służył do grillowania mięsa. W rezultacie każdy mógł szykować własny posiłek i jednocześnie zasilać rynnę, żeby urządzenie miało moc do przyrządzenia kolejnych dań.

Da przybyła dziesięć minut po dziewiętnastej. Wan posłała Din po mięso z lodówki pod domem. Gdy znalazła się nie dalej niż dziesięć metrów od stołu to wystarczyło, żeby przebudzić Henga i jego nos.

- Mmmm koktajl!

- Nie, Heng. Koktajl dostaniesz później. Teraz zjesz kotleta.

- Mmmm kotlet. Pyszny, niewysmażony

Da była zafascynowana całą sytuacją i sporządzała notatki.

Wan umieściła mięso na grillu. Wtedy Heng zdjął okulary, żeby lepiej przypatrzeć się błyskawicznie przygasającemu ogniowi. Jego oczy lśniły jak rozpalone latarnie. Spowodowało to, że dzieci zaczęły drżeć ze strachu.

Każdy z obecnych powiedziałby, że zapach gotujących się warzyw i mięsa był wspaniały. Jednak to Heng zabrał głos jako pierwszy.

- Kotlet pachnie cudownie! Nie spalcie krwi. Heng chce niewysmażone mięsko i żadnych warzyw, bo okropnie cuchną.

- Tak, Heng. Ale niewysmażone nie oznacza surowego. Musisz poczekać jeszcze kilka minut.

- Nie, Mat. Chcę zjeść je teraz. Pachnie tak wyśmienicie, ale z każdą minutą ten zapach się psuje. Chcę zjeść już teraz!

- No dobrze, niech ci będzie. Chcesz do tego warzyw czy makaronu?

- Nic. Samo mięso. Nie chcę króliczego żarcia.

Wan zdjęła z ognia dwa kotlety. Położyła je na talerzu, który podała Hengowi.

- Smacznego, Ta. Chociaż moim zdaniem wciąż wygląda zbyt krwiście. Zawsze wolałeś dobrze wysmażone mięso.

Heng wziął talerz, przystawił go sobie pod nos i powąchał mięso. Jego nozdrza drżały niemal jak u królika. Następnie ułożył sobie talerz na kolanach, wziął mały kotlet w obie dłonie i znów zaczął go obwąchiwać.

- Cudownie oznajmił. Trochę za bardzo usmażone, ale świetne.

Heng nie zauważył, że gdy przeżuwał maleńki kawałek mięsa swoimi siekaczami, wszyscy bacznie mu się przyglądali. Wan spodziewała się, że mężczyzna zje całego kotleta za jednym zamachem. On z kolei trzymał kawałek mięsa w jednej dłoni, a palcami drugiej odrywał z niego po malutkich porcyjkach. Gdy w końcu dogrzebał się do krwistego wnętrza, przyłożył do niego usta i zaczął ssać.

Wszyscy spojrzeli po sobie z wielkim zaskoczeniem. Czerwono-różowe oczy Henga przyglądały się mięsu niczym jastrząb swojej zdobyczy.

- Czy coś nie tak? zapytał mężczyzna, błyskawicznie przekrzywiając głowę w stronę swojej żony.

- Nie, Heng. Wszystko w porządku. Po prostu bardzo miło, że w końcu spożywasz solidny posiłek. Niezmiernie się z tego cieszymy, prawda?

- Tak odpowiedzieli chóralnie. Aczkolwiek Da miała pewne obawy. Nie była jednak jeszcze gotowa, aby podzielić się nimi z pozostałymi.

- Dobrze! W porządku. stwierdził Heng i z wyraźnym apetytem zabrał się z powrotem za mięso.

Zjedzenie kotleta, o powierzchni zaledwie piętnastu centymetrów kwadratowych, zajęło Hengowi pełne pół godziny. Następnie zabrał się za kość, którą wylizał do czysta i wyssał z niej cały szpik. Pozostali niemalże nie byli w stanie skupić się na własnych posiłkach. W efekcie ich jedzenie prawie całkowicie się spaliło, ale i tak je spożyli. Rodzina Lee nie należała do osób marnujących jedzenie.

Po zjedzeniu pierwszego kotleta Heng wytarł usta zewnętrzną częścią dłoni, a następnie wylizał ją do czysta. Dla postronnego obserwatora Heng mógł się wydawać osobą uwolnioną po latach odosobnienia z obozu koncentracyjnego, gdzie żył wyłącznie o chlebie i wodzie. Nikt z siedzących wówczas przy stole nie widział nigdy, żeby ktoś tak bardzo cieszył się jedzeniem.

- Masz już ochotę na drugiego, Ta? spytała Din.

Heng chwycił prześcieradło, otulające jego ramiona, i przesunął je. Den w ostatniej chwili uratował przed stłuczeniem spadający z jego kolan talerz.

- Poczekamy, aż strawi się pierwszy rzekł Heng. A potem zjemy więcej. Pyszne jedzonko. Hengowi bardzo smakować.

Den spojrzał na matkę. Kobieta wiedziała, co miał na myśli. Heng mówił w trzeciej osobie, czego nigdy wcześniej nie robił. Co prawda jego zdolności językowe od zawsze były dalekie od ideału. Pewnie dlatego, że był z pochodzenia Chińczykiem.

W końcu wszyscy zaczęli zajmować się własnym jedzeniem, a Heng się uspokoił. Nagle z jego kierunku dobiegł stłumiony chlupot. Dla nikogo nie było zagadką, co się stało. Jednak przez grzeczność postanowili udawać, że niczego nie słyszeli. Potem wybrzmiał kolejny chlupot, a w powietrzu pojawił się straszny fetor.

Jedynie Wan i Da zdobyły się na odwagę spojrzeć w stronę Henga. Mężczyzna miał na twarzy szeroki uśmiech, który malował się pod jego ciemnymi okularami.

Den zaczął chichotać. Z początku po cichu, ale nie mógł dłużej wytrzymać. Wkrótce Din zaraziła się od niego śmiechem.

- Cicho, dzieci! To silniejsze od waszego ojca, jest chory powiedziała Wan. Porządny posiłek przeszedł prosto przez niego.

Mimo tej połajanki Den i Din nie mogli się pohamować. Heng siedział sobie z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Po kilku minutach smród nie odpuszczał, więc Wan odezwała się do Dena:

- Zanieś ojca do toalety, żeby mógł się umyć. Jeśli będą jakieś problemy, krzyknij po mnie. Heng, wrzuć majtki do prania. Jutro je wyczyszczę.

Gdy zniknęli Wan rzekła:

- Ojej! Co o tym myślisz, ciotuniu Da?

- Dziwne, prawda? Heng przypomina zachowaniem ptaka. Nie jestem w stanie znaleźć przyczyny, ale siedział jak na żerdzi, jadł w specyficzny sposób, a potem wydalał Tak robią ptaki. Pewnie tak samo, jak wiele innych zwierząt, ale przyjrzyjcie się kurom w waszej zagrodzie. Nie mogę pozbyć się z głowy widoku jego moszczenia się w prześcieradle i nałożenia okularów po zjedzeniu kotleta.

- Czyli nie uważasz, że nie trzyma stolca? Martwię się nieco o nasze łóżko Zaledwie kilka tygodni temu kupiliśmy nowy materac Byłaby szkoda, prawda? Czy dopóki nie nabierzemy pewności co mu jest możemy umieścić go w stodole?

- Nie przejmuj się! Nawet ptaki nie robią do własnego gniazda. Aczkolwiek pielucha nie byłaby złym pomysłem Mogą być też pieluchomajtki. Musiałabyś jednak jechać po nie do miasta.

Gdy Den wrócił z Hengiem mężczyzna wyglądał na przybitego. Nawet nieco zawstydzonego.

- Wszystko dobrze, Heng? spytała żona.

- Tak, wypadek. Nie martw się. Nic się nie stało. Dziś już nie. Iść teraz do łóżka.

- Tak, to dobry pomysł. Ciotuniu, co z jego koktajlem?

- Moim zdaniem powinien się go napić na sen. Nie martw się o wasze nowe łóżko. Nie narobił do niego wczoraj, więc dziś też tego nie zrobi. Mieszkając z nim pod jednym dachem bardziej przejmowałabym się, czy w środku nocy nie zacznie szukać czegoś do jedzenia.

- Chyba masz rację. Den, usadź ojca na chwilę przy stole. Din, przynieś szklankę koktajlu, dobrze?

Назад Дальше